poniedziałek, 29 listopada 2010

A nie mówiłem

  Słowo ciałem się stało, można by rzec. Informacja, która została dzisiaj upubliczniona w lokalnym tygodniku, dotycząca współpracy na linii Koj - Wołosz, była mi znana od dawna. Nie chciałem jej ujawniać, licząc na opamiętanie MW. Stało się inaczej - jest kolejna koagulacja w naszej Radzie, taki bytomski wynalazek. Nie mam z tego powodu specjalnej satysfakcji, wiedziałem, że tak się stanie, a dzisiaj wiedzą wszyscy. Oczywiście, są tacy, którzy ten tandem będą popierać, ale innym spadły łuski z oczu - z tego powodu się cieszę.
  A co do wyborów 5 grudnia, nie ma wątpliwości, że nie oddam głosu na Piotra Koja - byłoby to zaprzeczenie mojego zdania o jego prezydenturze. Oddam głos na Damiana Bartylę, wierząc jego słowom opisującym jego prezydenturę. Są rzeczy, których nie poprę, ale Damiana Bartylę - tak.

czwartek, 18 listopada 2010

Do kolegi

  Jedno z ostatnich pytań, jakie padło w komentarzach zadanych przez kolegę, który mnie zna, mówi o konkretach, a dokładniej, odnosi się do moich pomysłów na Bytom, jak rozumiem.
  No, więc dobrze, co bym zrobił, gdybym mógł? Rozpocząłbym od początku czyli od najmłodszych: od żłobków i przedszkoli. Po pierwsze mamy ich za mało, żłobków prawie wcale, przedszkoli jak na lekarstwo, po drugie - są wciąż dla wielu za drogie. Aby były one powszechne, powinny być dotowane z budżetu. Lewica proponowała i proponuje, aby te placówki były finansowane z budżetu centralnego, tak, aby nie obciążać budżetów osób niezamożnych, a z drugiej strony poprzez powszechną edukację przedszkolną wyrównywać szanse wszystkich dzieci już na starcie. Na razie nie ma takiej woli politycznej, aby żłobek czy przedszkole stało się normą, jest wiele przykładów pokazujących, że jest to luksus.
  Uchwałodawcza inicjatywa społeczna, obywatelska to jest mój mały konik. Ile razy czytam np. raporty radnych o ilości interpelacji w sprawie płytki chodnikowej na ulicy X, to naprawdę puszczają mi nerwy. Raz, że trochę inaczej widzę pracę radnego, nie żeby nie była ważna płytka chodnikowa na ulicy X, ale ważne jest całe miasto, globalnie, a nie pojedyncze ulice. W efekcie mamy kilka, kilkadziesiąt wyremontowanych chodników, z reguły tam, gdzie radna/radny ma przełożenie na władzę, a reszta leży. A kto, jak nie sami mieszkańcy wiedzą najlepiej, co należy zrobić i gdzie to zrobić? Pozwólmy więc na taką inicjatywę. Przeznaczmy część środków budżetowych na realizację małych inwestycji, np. chodników, placyków zabaw. Pozwoli to po pierwsze zaktywizować społeczność, a po drugie może będzie większa dbałość o stan takich inwestycji. Może będzie tak, że w końcu poczujemy się jak u siebie w domu, o który dbamy.
  Idżmy dalej - podatki. Jak już napisałem w komentarzach, podatki centralne, np. podatek dochodowy, nie leży w gestii gminy, Rady Miasta, prezydenta, ale jako człowiek z lewej strony polityki mam swoje zdanie i w tej kwestii. Nie będę go poruszał teraz, bo może powstać pewien chaos informacyjny, odniosę się w najbliższym czasie i do tej sprawy. Ale to nie znaczy, że prezydent nie ma instrumentów, aby wpływy np. z PIT-4 nie były większe na jego terenie. Cztery lata temu w kampanii wyborczej powiedziałem, że doprowadzę do realizacji projekt, aby kopalnia Rozbark fedrowała dla Bytomia. W tym czasie po Rozbarku zostały ruiny i patrząc na nie, większość oceniła moje hasło jako kłamstwo i demagogię. A mnie chodziło o prosty zabieg rejestracji zakładu Rozbark na terenie Gminy Bytom. Chodziło o pieczątkę i adres, a to już skutkuje miejscem odprowadzenia podatku dochodowego od pracowników. Idąc tym tropem, prezydent mógłby zachęcić potencjalne osoby chcące prowadzić działalność gospodarczą do otwierania swoich firemek w Bytomiu. Celowo używam nazwy firemek a nie firm, bo duży sobie poradzi łatwiej i szybciej, a małemu trzeba pomóc. Np. obniżając podatek od nieruchomości, a może zawieszając go na pewien czas, obniżając czynsz albo zawieszając go na pewien czas. Oczywiście takie rozwiązania dotykałyby wszystkich, małych i dużych, ale żeby pomaleńku wychodzić z bezrobocia bytomskiego, trzeba wspomagać tych najsłabszych, aby chcieli i aby nie padli po drodze.
  Co doskwiera na co dzień mieszkańcowi prawie każdego miasta w Polsce - walka z urzędami i instytucjami samorządowymi, rządowymi, ogólnie z całą sferą biurokratyczną. Dam przykład: instytucja jest czynna od 7 do 15, konia z rzędem temu, komu uda się coś załatwić o 14.55. Każdy gdzieś kiedyś był coś załatwić - albo trzeba brać urlop, albo prosić znajomych. Najprostszym zabiegiem, aby to usprawnić, jest rzetelne rozliczenie czasu pracy - pracujmy dokładnie w tych godzinach, w jakich nam to wyznaczono. Nie kończmy pracy o 14.45, a o 15 już jesteśmy na zewnątrz lub na przystanku, pomyślmy przez moment o innych, że ktoś się goni z drugiego końca miasta, aby zdążyć, a tu całuje klamkę, bo jest już „po pracy”. Ubrałbym to w hasło: urząd przyjazny obywatelowi, nie zapominając, że urzędnik też jest obywatelem. Znam przykłady takich miejsc i wiem, że jest to do zrobienia, kilka pogadanek i da się to zrobić, beznakładowo.
  Sprawa bytomskiego bezrobocia - wielu twierdzi, że problem jest sztuczny, że praca jest, tylko chętnych nie ma. Jest w tym stwierdzeniu dużo prawdy, ale jest to prawda niepełna. Wielu bezrobotnych jest już w takim stanie, że sami sobie nie poradzą w powrocie na łono społeczeństwa. Fachowcy mówią, że po dwóch tygodniach!!! od zwolnienia z pracy następują syndromy depresyjne, a co mówić o syndromach po kilku lub kilkunastu latach bycia na bezrobociu! Jedni nazywają to demagogią, a ja nazywam to ludzkim sposobem rozwiązywania tej sprawy. Wykorzystałbym w tym celu instytucję spółdzielni socjalnej, bo spółdzielnia socjalna może pozyskiwać środki zewnętrzne wspierające jej działalność, może zatrudniać, może także prowadzić terapię dla osób trwale dotkniętych bezrobociem, może też konkurować na rynku. Ale może też korzystać ze wsparcia udzielanego spółdzielni ze strony gminy. Gdyby pokusić się o stworzenie długofalowego programu, prawdziwej aktywizacji osób bezrobotnych, sądzę, że w perspektywie kilku lat będą widoczne efekty. Znam takie osoby, które mogą i chcą, jak sądzę, taki program stworzyć, trzeba tylko ich wesprzeć w tym dziele.
  Innym sposobem na zmniejszenie liczby bezrobotnych są bezpośrednie działania władz miasta, np. przy wyborze wykonawcy miejskich inwestycji, można zapisać w umowie, aby określony procent inwestycji został wykonany siłami miejscowych podmiotów, pod warunkiem oczywiście, że spełniają określone zleceniem wymogi.
  Remonty kamienic - kto nie narzekał na wygląd bytomskich kamienic, nie tylko tych w centrum, ogólnie wszystkich? A dlaczego nie remontować ich np. za kredyt, tak jak robią to prywatni inwestorzy, wziąć kredyt pod zastaw konkretnego budynku, wyremontować go, mieszkania sprzedać, wpływy przeznaczyć na spłatę kredytu, lokale wynajmować, zyski przeznaczać na zadania gminy. A dlaczego nie zreformować w swojej strukturze ZBM, tak, aby był efektywny, a nie jedynie przeprowadzać reformy, będącej tak naprawdę tylko reorganizacją. Mając kontakt z kilkoma prywatnymi zarządcami, nie uważam, aby byli pełnym remedium na archaiczność ZBM. Owszem, są kapitalni zarządcy, nawet tacy, którzy potrafią powiedzieć, że nie są w stanie przyjąć kolejnej wspólnoty, aby nie obniżyć jakości usług wobec innych. Ale to potwierdza moją tezę, że jest miejsce na gminną dobrą spółkę zarządzającą naszymi domami, kamienicami, podwórkami.
  Na teraz tyle, może już jutro kolejne „moje konkrety”.

środa, 3 listopada 2010

Mariusz, co Ty gadasz?

  Dzisiaj już wiem, dlaczego stowarzyszenie Mariusza Wołosza do ostatniej niemal chwili czekało z ujawnieniem swojego programu. Przeczytałem go, bodaj jako jeden z niewielu, i mam jedną konstatację: program jest, ale to zbiór zapożyczeń z innych programów.
  Ogólnie mam wrażenie, że działalność Mariusza Wołosza i przyjaciół to eklektyzm polityczny w najczystszej postaci. Cała ta zabawa z akcją przeciwko partiom politycznym, zapożyczona od innych, nie bytomskich kandydatów na wójtów i burmistrzów, to praktycznie sztandarowy przykład plagiatu politycznego. To jeszcze mogę zrozumieć - każdy jakoś się chce wyróżnić, jedni jadą ma urodzie, inni na Bartel, ale ta argumentacja, dlaczego jest się przeciwko partiom politycznym, powala mnie z nóg. Zwłaszcza, że używa się metod rozpowszechnionych właśnie przez największe partie polityczne. Te bilboardy, lawety jeżdżące na okrągło po Bytomiu, służą tak naprawdę jednemu: służą zdobyciu władzy. Ile kosztuje taka kampania? Na ile znam realia - mnóstwo pieniędzy, a skoro tak, skoro Mariusz Wołosz tyle gada o trosce o nas, bytomian, to może warto było wydać tę kasę właśnie na potrzebujących. Fałsz i zakłamanie, Panie Wołosz, a tym bardziej mnie to boli, że muszę napisać to o Tobie, Mariusz, o gościu, którego znam od lat. Nawet gazeta, którą - jak rozumiem - będziesz kolportował wśród tych, o których się tak troszczysz, jest również pokłosiem obserwacji tych znienawidzonych przez Ciebie polityków. To, co widziałem, jako żywo przypomina Gazetę Bytomską... Piotra Koja z Platformy Obywatelskiej. Ta sama retoryka i jedynie słuszne poglądy, nawet forma ta sama: ogólniki i żadnych konkretów.
  Przepraszam za osobisty tym razem wpis, zrobiłem to jedynie z uwagi na fakt, że znam od lat bohatera tego wpisu. Postawię pytanie raz jeszcze: Mariusz, co Ty gadasz?
  A teraz wszyscy zwolennicy prezesa do klawiatur, wylejcie swoje żale!

Podatek od posiadania psów w lewicowym zwierciadle (żródło www.lid.bytom.pl)

  Podczas posiedzenia Rady Miejskiej w dniu 27 października 2010 r. po raz kolejny radni Klubu Lewica i Demokraci złożyli wniosek o wprowadzenie zerowej stawki podatku od posiadania psów.
  Przypomnijmy już w kadencji 2002-2006 ówczesny Prezydent Bytomia Krzysztof Wójcik proponował radnym miejskim najpierw ograniczenie podatku od posiadania psów wyłącznie do tzw. ras niebezpiecznych, a następnie likwidację podatku. Był w tych propozycjach wspierany przez ówczesny Klub Radnych SLD. Rada Miejska odrzucała jednak te propozycje.
  W obecnej kadencji radni Klubu Lewica i Demokraci czterokrotnie zgłaszali wnioski zmierzające do likwidacji podatku od posiadania psów. W trakcie październikowej sesji Rady Miejskiej zgłaszający wniosek radny Lech Jadczak i wspierający go w dyskusji radny Jan Kazimierz Czubak zwracali uwagę na nieskuteczność egzekwowania podatku, jak również na znikome dochody z niego pochodzące. Także darmowe czipowanie psów nie poprawiło sytuacji. Na ponad 9 tys. zaczipowanych psów, podatku nie opłaciło prawie 6 tys. właścicieli psów. Koszta postępowania administracyjnego związanego z egzekucją nieopłaconego podatku mogą przekroczyć potencjalne dochody.
  Po raz kolejny większość radnych nie zaakceptowała tych argumentów i Rada Miejska podjęła uchwałę o ustanowieniu w roku 2011 podatku od posiadania psów w kwocie 50 zł od psa.

wtorek, 2 listopada 2010

Księgowy znak zapytania (żródło: www.lid.bytom.pl)

  Zbliżający się koniec kadencji samorządu miejskiego zaznaczy się poważnym problemem. Tegoroczny budżet miasta był po raz pierwszy od wielu lat niższy od poprzedniego. Dodatkowo okazało się, że w tym słabym budżecie dochody z tytułu udziału miasta w podatku dochodowym są niższe niż były zaplanowane. W związku z powyższym w dniu 27 października 2010 r. Prezydent Bytomia Piotr Koj (PO) zwrócił się do Rady Miejskiej o zmniejszenie planowanych dochodów budżetu i skreślenie z planu wydatków w tym roku wkładu bytomskiego na realizację dokumentacji projektowej drogi mającej połączyć al. Jana Pawła II w Bytomiu z węzłem w ul. Chorzowskiej w Katowicach. Jest to kwota ok. 2,5 mln zł. Pomysł budowy łącznika drogowego bytomskiej obwodnicy przez Chorzów i Katowice z Drogową Trasą Średnicową powstał za czasów prezydentury K. Wójcika. Wtedy też podpisano porozumienie o wspólnej realizacji zadania z Chorzowem i Katowicami.
  Radny Krzysztof Wójcik (LiD) zwrócił w dyskusji uwagę, iż jeśli wskaźnik wykonania dochodów za 9 miesięcy roku 2010 wynosi 66 % wobec planowanego 75 %, co w przeliczeniu oznacza brak ok. 8 mln zł, to należałoby zastanowić się nad większymi cięciami wydatków niż tylko 2,5 mln zł. Odpowiadając w imieniu prezydenta Koja Skarbnik Miasta Mariusz Konopka stwierdził, iż władze miasta mają nadzieję, iż wykonanie dochodów budżetu zostanie nadrobione w ostatnim kwartale roku 2010.
  Najbliższe tygodnie pokażą więc, czy nadzieje te zostaną spełnione. Być może nowy Prezydent Bytomia wybrany w zbliżających się wyborach samorządowych będzie musiał zaczynać swoją kadencję od znacznych cięć budżetowych a nawet nowych kredytów w celu ratowania budżetu.


P.S. od Adriana Króla: Wniosek nasuwa się sam - warto wybrać do nowej Rady Miasta osoby, które znają się na ekonomii, gospodarce, budowaniu spójnego budżetu dla Bytomia.

środa, 27 października 2010

Bytom - miasto, z którego jestem dumny

  Podobnie brzmiące hasło można od jakiegoś czasu zauważyć na miejskich bilboardach. Pod hasłem wymienionych jest kilka inwestycji, które zostały przeprowadzone w ostatnim czasie, a które mają sprawić, że poczujemy się dumni ze swego miasta.
  Nie będę się pastwił nad samymi inwestycjami, ich realizacją oraz stanem finalnym; moje zdanie na ten temat jest znane. Chociaż nie, zmieniłem zdanie na temat działania sygnalizacji świetlnej na Pl. Wolskiego - działa całkiem sprawnie, choć wyjazd z Jagiellońskiej w kierunku Wolskiego, praktycznie wyłączona zielona strzałka, sprawia wiele utrudnień. Ale ogólnie nie jest źle, zaś co do innych spraw zdania nie zmieniłem. Uważam, że na budowę hali na Skarpie, na bubel na Skarpie, wydano wiele milionów bez sensu. Remont Łagiewnickiej, poza likwidacją linii tramwajowej oraz poprawą samej nawierzchni, rewolucji nie przyniósł, a wręcz przeciwnie. Budowa szykan na drodze sprawiła jedynie, że poruszanie się po Łagiewnickiej stało się niebezpieczne. Zresztą, to jakiś drogowy folklor, co rusz szykany, co najmniej jak na torze F-1 - ostatni zarejestrowałem na Wrocławskiej, nie dość, że wąsko, to jeszcze wysepka na środku drogi i w razie czego nawet nie ma gdzie uciec.
  Ale, tak jak napisałem wyżej, nie o inwestycjach widniejących na bilboardach chciałem dzisiaj pisać. Dla mnie bowiem powód do dumy z Bytomia dają raczej ludzie tu mieszkający, ludzie, którzy chcą tu mieszkać, chcą tu pozostać lub chcą tu powrócić. Chętnie widziałbym nazwiska takich bytomian na bilboardach, ich twarze, ich osiągnięcia. A obok znanych postaci powinno się znaleźć zdjęcie anonimowego bytomianina, bo to właśnie dzięki takim ludziom Bytom był tym, czym był. W minionym okresie był dumą Górnego Śląska, zarówno pod względem gospodarczym (a przypomnę, że jako miasto dawaliśmy około 2 % PKB), pod względem kulturalnym i pod względem sportowym. Dzisiaj ten wymiar ludzki w kwestii dumy z naszego miasta jest nie mniej istotny. Ile trzeba determinacji, aby żyć w Bytomiu, ile trzeba samozaparcia w staraniach, aby Bytom wciąż był Bytomiem, a nie jedynie miejscem na mapie. 
  Tak, jestem dumny z Bytomia, jestem dumny z każdego mieszkańca Bytomia. 

czwartek, 21 października 2010

Kto będzie następny?

  Pamiętam, jak jeszcze niedawno PiS i PO szły do wyborów pod hasłem wspólnej koalicji. Razem, solidarnie mieli zmieniać Polskę i świat. Jak miała nazywać się koalicja? POPiS zdaje się. No i dali popis. Efektem zabiegów marketingowych Kaczyńskiego i Tuska była w pierwszej kolejności wygrana wyborcza, w drugiej tragedia w Łodzi - śmierć niewinnego człowieka. W kontekście wszystkiego tego, czego dopuścili się członkowie oraz liderzy wspomnianych partii, nie mogę słuchać nawoływań do zmiany języka politycznego, do zmiany zachowań politycznych. Jedni tolerowali gościa ze świńskim ryjem, szkoda, że nie z martwą rybą, inni opowiadali coś o ZOMO, prawdziwych Polakach, prawdziwych katolikach, śpiewając modlitwy o wolną Ojczyznę. Jedni są warci drugich, każdy z nich, Tusk czy Kaczyński, marzy jedynie o władzy, nie kryje tego w żadnym wypowiedzianym zdaniu. Jedyny cel to władza, najlepiej niczym nie skrępowana. Dla tego celu są gotowi na każde draństwo. Czy w tym kontekście może dziwić to, co stało się w Łodzi? Mnie nie dziwi, takie wydarzenie, śmiem twierdzić, było kwestią czasu, za chwilę może się okazać, że ktoś będzie szukał zemsty na ludziach z PO, albo w ogóle na kimś, kto nie spełnia naszych oczekiwań politycznych.
  Najgorsza w tym wszystkim jest chęć do zbicia kapitału politycznego na tej tragedii, zresztą to polska specjalność, to wykorzystywanie nieszczęść do własnego lansu. Ktoś zginął, ktoś zabił, a już pojawia się żądanie oddania władzy, powołania komisji pod jedynie słusznym kierownictwem, bez znaczenia czy szef ma być z PO czy z PiS, ważne, że jest nasz. Pojawiają się wzajemne oskarżenia, nawoływania do wzajemnych przeprosin, nawoływania do bicia się w piersi. A ja zastanawiam się, kto jest temu winny, kto pozwala na takie zachowania? My, my obywatele. To my żądamy codziennie politycznej krwi, to nas pasjonuje, kto komu przywalił, kto kogo obraził, kto komu dokopał. A skoro tak, to mamy, czego chcieliśmy, polityczny mord jako pokłosie walki z i o IV RP. Komu za to przyjdzie zapłacić polityczny rachunek? Mam nadzieję, że głównym winowajcom tej tragedii. Już czas, aby politycy Platformy Obywatelskiej oraz Prawa i Sprawiedliwości zapłacili za swoje grzechy.

piątek, 8 października 2010

Bytomski relatywizm polityczny

  Prawie każde badania socjologiczne potwierdzają złą opinię o politykach. Większość badanych ma złą ocenę osób, które zajmują się na co dzień polityką, niezależnie, czy mówimy tu o tej krajowej, wielkiej polityce, czy też ocenie podlega system niższego szczebla, samorządowa polityka.
  Będąc uczestnikiem tego systemu, będąc politykiem, za każdym razem dziwię się takim ocenom. Zapytacie oczywiście, dlaczego? Dlatego, że to my, wyborcy, kreujemy świat polityki i polityków, to my desygnujemy konkretnych ludzi do tego świata - świata, który podobno ma nam zrobić „dobrze”.
  Jak może być dobrze w polityce, skoro tak naprawdę nasza ocena osób aspirujących do miana bycia politykiem, jest uzależniona od teraźniejszych sympatii? Jednego dnia uważamy, że osoba, która usłyszy zarzuty prokuratorskie, powinna jak najszybciej usunąć się w cień, do czasu całkowitego oczyszczenia się z tych zarzutów; innym natomiast razem, wtedy, kiedy jest nam tak wygodnie, mówimy: Jakie tam zarzuty, to stało się w 2005 roku, nic nie stoi na przeszkodzie, aby ten Pan został prezydentem. I nieważne, że może się okazać, iż po ewentualnym sukcesie, zamiast pracować, będzie tłumaczył się w prokuraturze lub przed sądem. On jest nasz, w związku z tym może mieć i zarzuty, i kandydować. Najzabawniejsze jest to, że kandydowanie odbywa się pod szyldem partii walczącej o moralną odnowę kraju z krzyżem w tle.
  Ale żeby nie było, że się czepiam - prywatnie cenię kandydata PiS-u na prezydenta Bytomia, podziwiam jego determinację w sanacji ukochanego klubu, również mojego ukochanego klubu, ale tym bardziej wymagam większej uczciwości moralnej od takich osób.
  Zresztą podobny relatywizm dotyka również przeciwników kandydata PiS-u - ludzie Platformy Obywatelskiej mają również nazbyt pojemne pojęcie uczciwości politycznej. Pamiętacie zapewne sprawę prywatyzacji lub też, jak chce PO, komercjalizacji Zakładu Lecznictwa Ambulatoryjnego. Pani, która została wybrana do przeprowadzenia tego zabiegu, była znana prokuraturze z wcześniejszych swoich sukcesów na tym polu. Była znana prokuraturze, była też znana naszym bytomskim politykom z PiS-u, jak i z PO. Ale nie przeszkodziło to w podpisaniu kontraktu z tą Panią, a dzisiaj nikt nie chce się przyznać do poparcia aferzystki, a co więcej, lansuje się tezę, że jej aresztowanie nie było skutkiem działań w Bytomiu, ale w innych miastach. Brzmi to mniej więcej tak, jak tłumaczenie złodzieja, który mówi o swoim kodeksie zakazującym mu okradać własnych sąsiadów. Tak, nawet złodziej swój honor ma, ale czy przez to przestaje być złodziejem?
  Jakie więc mamy prawo żądać, aby politycy i ich świat był nieskazitelny, skoro sami dopuszczamy, aby ten świat był skalany w momencie jego wyborczego narodzenia? Kolejny poród już niebawem, spora grupa z nas będzie przy tym porodzie. Przeżyjmy go z politycznie czystym sumieniem. 

poniedziałek, 4 października 2010

Bytom jak metropolia

  Piotr Koj jak obiecał, tak i zrealizował swoją wyborczą obietnicę z roku 2006 - zmienił Bytom, a na dzisiaj nawet zmienił Bytom w metropolię. Tak, tak, podobnie jak wiele światowych metropolii, każdego dnia nasze miasto boryka się z gigantycznymi korkami. Nie dość, że gehenną jest sama jazda po mieście (w końcu się dowiedziałem, dlaczego Piotr Koj regularnie bierze udział w Masie Krytycznej, po prostu rowerem szybciej i łatwiej), to problemem jest zarówno wjazd do naszego miasta, jak i wyjazd z niego. Tę ostatnią trudność jestem w stanie nawet wytłumaczyć: jest tak fantastycznie, że nie warto z Bytomia wyjeżdżać, a jeśli ktoś jednak chciałby dokonać takiej zbrodni, tego czekają niekończące się korki. Ale dlaczego prezydent tak utrudnia śmiałkom wszelakim dostanie się do naszego Bytomia? Wszak jest się czym chwalić, przytaczając tekst reklamowy z miejskiego bilboardu, jest Pl. Wolskiego, oddana w końcu do użytkowania Łagiewnicka i Świętochłowicka, remont basenu, Torkacik i coś jeszcze. Same plusy czteroletniej prezydentury Piotra Koja, zmiana Bytomia postępuje w sposób wręcz fantastyczny, tak szybko, że aż się boję, czym zaskoczy mnie Piotr Koj podczas nadchodzących wyborów.

poniedziałek, 20 września 2010

Smutne ale prawdziwe

  Nie tak dawno Życie Bytomskie pisało o (nie)wątpliwym sukcesie władz Bytomia w kwestii mieszkań socjalnych. Został bowiem oddany do zamieszkania „kompleks osiedlowy” przy Składowej, słynne kontenery + galeriowiec. W artykule pojawiła się teza, że nowi mieszkańcy są zadowoleni z lokali, a i sam prezydent Koj nie ukrywa swej dumy z realizacji projektu. Pisałem wtedy, że patrząc na kontenery + galeriowiec, każdy widzi, co chce: jedni sukces, drudzy porażkę. Po dzisiejszej lekturze Ż.B. nikt nie ma wątpliwości, kto miał rację; dzisiaj wszyscy dowiedzieli się o tym, przed czym ostrzegaliśmy od lat. Wydaliśmy mnóstwo kasy, wiele milionów złotych, a efektu żadnego, no, może wykonawca ma jakiś efekt w postaci zapłaconej faktury. A więc ponawiam pytanie - co dalej Panie prezydencie? Trzeba było przyjąć moją propozycję zamieszkania w kontenerze, w sposób szybki i bezkosztowy przekonałby się Pan wtedy o bezsensowności Pańskich decyzji. I po raz kolejny okazało się, że mądry bytomianin po szkodzie.

piątek, 17 września 2010

Postscriptum

  W ostatnim tekście odniosłem się do kwestii apolitycznych prezesów stowarzyszeń lokalnych i ich udziału w kreowaniu bytomskiego życia politycznego. Pokusiłem się o krótka analizę tych niepartyjnych przywódców. Kazimierz Bartkowiak, szef Wspólnego Bytomia, lansujący się jako stricte polityk lokalny, ma konotacje z PSL, raz, że startował do Sejmu RP z list tej partii, dwa, szefował przez pewien czas bytomskim strukturom PSL, po zamieszaniu z Panem Wilkiem. Na marginesie, nie wiem czy ten stan rzeczy nie trwa do dnia dzisiejszego. Bezpartyjny polityk? Pytanie wydaje się retorycznym. Popatrzmy dalej: Janusz Paczocha, a któż nie zna jego retoryki, jego walki z upartyjnieniem samorządu? Nie będę teraz polemizował z tą tezą oraz z samym jej autorem, ale jak nic konotacje Paczochy są związane z PiS-em, zarówno treści lansowane na stronie PdB, jak i zabieganie o poparcie PiS-u w nadchodzących wyborach, pokazują jasno i dobitnie, gdzie leżą sympatie polityczne Paczochy. A najnowszy kandydat do urzędu prezydenta, Damian Bartyla, ponoć bezpartyjny, ponoć apolityczny, a startujący z poręki PiS-u. Raczej trudno wytłumaczyć taką decyzję brakiem poglądów politycznych, brakiem powiązań partyjnych!!! Co do tego nie mam wątpliwości, głosując na Paczochę czy też Bartylę, głosujemy na PiS i Jarosława Kaczyńskiego.
  Nie ukrywam, że mam pewien problem związany z Mariuszem Wołoszem, trudno jest mi rozszyfrować jego preferencje polityczne. Doszedłem do wniosku, może błędnego, ale popartego lekturą np. strony internetowej firmowanej przez Wołosza, że polityczne preferencje Mariusza Wołosza, to partia pod nazwą Mariusz Wołosz. W tym przypadku jest to chyba gorsze od sprecyzowanych poglądów Paczochy, tam wiadomo, czego się spodziewać - samych nieszczęść, tu katastrofa jest zakamuflowana. A więc raz jeszcze wyrażam swój sąd, że lepszy jest „partyjny” kandydat starający się o mandat czy tez o prezydenturę, niż pseudo apolityczna bomba z opóźnionym zapłonem. 

piątek, 10 września 2010

Słowo o Heraklicie

  Wszyscy wiedzą, że jestem człowiekiem lewicy, nawet ci, którzy chcieliby, aby nasza formacja zniknęła z mapy politycznej. Byliśmy, jesteśmy i zapewniam, że będziemy funkcjonować w życiu społeczno-politycznym. Zapytacie, po co ten wstęp i co ma wspólnego z tym wszystkim Heraklit? Otóż w ostatnim czasie jest mocno lansowana teza, że sprawowaniem rządów w mieście powinny się zajmować organizacje społeczne, stowarzyszenia, może fundacje, a na pewno osoby niezwiązane z partiami politycznymi. Cóż, uważam tę tezę za absurdalną i nieracjonalną, podawane przykłady prezydentów Chorzowa czy też Gliwic też nie są najlepszą ilustracją twierdzenia, że prezydent jako prezes stowarzyszenia jest lepszy od tzw. partyjnego prezydenta. Raz, że obydwaj Panowie po kilkunastu latach rządów są przywódcami lokalnych „partii”, dwa, ich konotacje i sympatie polityczne są określone. Co wspólnego ma z tym Heraklit? Jego teza „panta rhei” - wszystko płynie, wszystko jest zmienne może oznaczać, że dzisiejsi apolityczni prezesi stowarzyszeń, lansujący się jako jedyni obrońcy demokracji, jutro będą partyjną przystawką formacji, o której w dniu wyborów nawet nam się nie śniło, bo uwierzyliśmy, że głosujemy na „bezpartyjnego”, apolitycznego człowieka. Osobiście wolę jasny przekaz, jak kandydat na radnego czy prezydenta określa swój polityczny światopogląd - wiadomo wtedy, czego się po nim spodziewać, a czego nie. Nie grozi nam wtedy rozczarowanie i zgrzytanie zębami przez kolejne cztery lata.
  A teraz jeszcze osobista refleksja związana z Heraklitem i jego nie mniej popularnym twierdzeniem, mówiącym o nie wchodzeniu dwa razy do tej samej rzeki. Otóż na ogół jest ono tłumaczone w niewłaściwy sposób. Gdy cytuje się Heraklita, wydaje się większości, że myślał on o nie robieniu czegoś dwa razy, np. aby po raz drugi nie wybierać formacji politycznej, która już sprawowała rządy. A tak naprawdę chodziło Heraklitowi o to, że nigdy nie robimy tak naprawdę tego samego, dlatego, że wszystko płynie. Oznacza to, że argument często wysuwany przez przeciwników lewicy, jako tej formacji, która już rządziła Bytomiem, aby nie obdarzyć jej ponownym zaufaniem, jest chybiony. Lewica, która będzie się ubiegała o przejęcie władzy w Bytomiu, nie jest tą samą formacją, która sprawowała władzę np. cztery lata temu. Ku niezadowoleniu wielu jesteśmy innym zespołem ludzkim, nawet moja skromna osoba przeczy tezie, że my już byliśmy. Nie, ja nie byłem, inni moi polityczni przyjaciele, ludzie lewicy, też nie byli. Nie mieliśmy szansy wdrożenia swoich pomysłów w życie, a proszę mi wierzyć, że są one dużo lepsze z punktu widzenia mieszkańca Bytomia niż konkurencji. Nie dość, że są pełne konkretów, to zawierają również akcent lewicowej wrażliwości społecznej, choć w dzisiejszych czasach to towar deficytowy. Czubak to też inny człowiek niż Wójcik, inny w swoich poglądach na wiele kwestii dotyczących Bytomia, inny w wymiarze oceny bytomskich priorytetów. Tak więc na przekór wszystkim, którym to nie w smak, lewica startująca w wyborach 2010 nie jest tym samym, czym była w roku 2006. Nam naprawdę warto zaufać.

piątek, 20 sierpnia 2010

Bańka mydlana, czyli obiecanki bez perspektyw

  Tekst, który zamierzam dzisiaj napisać, jest zbiorem przemyśleń z ostatnich 12 miesięcy. Noszę się z zamiarem ich upublicznienia dość długo, jak na mnie nawet bardzo długo. Powód, dla którego w końcu postanowiłem się z Wami podzielić swoimi przemyśleniami, jest podwójny: raz, bo temat dotyczy wyborów prezydenckich w naszym mieście, a dwa, długa lektura portalu Bytomski.pl.
  A więc jeśli chodzi o powód pierwszy, tekst będzie dotyczył jednego z kandydatów do fotela prezydenta - Mariusza Wołosza, druga przyczyna napisania poniższego tekstu objawi się sama. Powszechnie wiadomo, że Mariusz Wołosz chce być prezydentem - celowo używam takiej formy, bowiem uważam, że za tą kandydaturą przemawia niewiele więcej niż sama chęć bycia włodarzem Bytomia.
  Fakt, Mariusz ma miłą aparycję, jest młody wiekiem, dzięki byłej swojej formacji ma szczęście być drugą kadencję radnym. Ale czy to wystarcza do tego, aby być sprawnym prezydentem, czy to wystarcza, aby sprawnie zarządzać miastem? Raczej nie, więc czarno widzę losy Bytomia przy takiej prezydenturze, zwłaszcza, że nastąpiłyby po okresie rządów Piotra Koja. Ale dla kogo kandydatura Mariusza Wołosza jest wygodna? I tu objawia się drugi powód, dla którego piszę ten tekst. Otóż moim zdaniem, lansowanie Wołosza jest głównie na rękę Platformie Obywatelskiej, bo druga tura wyborów prezydenckich Koj kontra Wołosz gwarantuje zwycięstwo tego pierwszego. To Platforma swoją pocztą pantoflową kreuje Wołosza na poważnego kandydata, to Platformie Obywatelskiej zależy na stworzeniu wrażenia wysokiej pozycji Wołosza w rankingach prezydenckich. Raz, że łatwo go będzie pokonać, bo alternatywa w takim układzie jest tylko jedna, i dwa, takiego kandydata w razie czego łatwo będzie przekabacić na swoją stronę. Z takimi osobami jak Czubak oraz reszta ludzi z lewicy sprawa jest trudniejsza, a nawet niemożliwa. My mamy swoje poglądy, my mamy doświadczenie i umiejętności, z nami nie będzie tak łatwo wygrać.

wtorek, 17 sierpnia 2010

Honorarium dla Piotra Koja?

  W katowickim dodatku „Gazety Wyborczej” z dnia 12 sierpnia 2010 r. opublikowano artykuł red. Jacka Madeja pt. „Ścieżka bubel w Bytomiu. Na środku stanęły latarnie”. Autor tekstu próbuje wyjaśnić, dlaczego w ciągu ulic Łagiewnickiej i Świętochłowickiej w dopiero co zbudowanej ścieżce rowerowej... stoją latarnie. Typowa historia dla rządów Piotra Koja w Bytomiu. Końcówka artykułu red. Madeja warta jest zacytowania: „Prace wre. Robotnicy ściągają czerwoną kostkę i w jej miejsce składają jednolitą szarą. W pewnej chwili buldożerem podjeżdża jeden z robotników. I uchyla rąbka tajemnicy. – Opowiem wam, żeby nie było, że to nasza firma jest winna. Na tym odcinku na początku nie miało być ścieżki rowerowej. Ale przyjechał prezydent Bytomia i zobaczył, że z jednej strony jest i z drugiej też, a tu taka luka. No to kazał nam wszystko połączyć. Ułożyliśmy czerwoną kostkę w środku chodnika, małe szare paski zostały po bokach. Wyszło, że ludzie nie będą mogli chodzić. Potem ścieżkę przesunęliśmy na sam skraj, no to okazało się, że latarnie przeszkadzają. Teraz wszystko będzie z szarej kostki. Już trzeci raz to przekładamy i choćby przyjechał sam prezydent Polski, to tego już nie ruszymy. Tylko co teraz zrobimy z tą czerwoną kostką, to nie wiem – zastanawia się mężczyzna”.
   Jeśli tak wyglądała realizacja remontu ulic Łagiewnickiej i Świętochłowickiej, to nie ma co się dziwić, że powstało tak gigantyczne opóźnienie. Należałoby jeszcze sprawdzić, czy aby Prezydent Miasta nie otrzymał honorarium za „twórczy” wkład w remont? Dla tych, co może już zapomnieli, przypominamy – Prezydent Bytomia nazywa się Piotr Koj.

źródło: www.lid.bytom.pl

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

Zastaw się, a postaw się

  Miasto Bytom otrzymało z tzw. listy rezerwowej Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego częściowe dofinansowanie remontu ulic Świętochłowickiej i Łagiewnickiej. Całość funduszy europejskich na ten cel wyniosła 21.211.473 zł. To nieoczekiwane wsparcie bytomskiego budżetu, które pojawiło się wskutek zatrzymania prac związanych z przedłużeniem Drogowej Trasy Średnicowej, stało się znakomitą okazją do zmniejszenia pętli zadłużenia Bytomia, która powstała wskutek działań Prezydenta Bytomia Piotra Koja (PO). Przypomnijmy – roboty drogowe prowadzone w Łagiewnikach zostały uruchomione pierwotnie nie w oparciu o środki europejskie, a o komercyjny kredyt. Wspomniana wyżej kwota ponad 21 mln zł została wprowadzona do budżetu Miasta w dwóch ratach. Pierwsza rata w kwocie 7.953.204 zł podczas sesji czerwcowej Rady Miejskiej, a druga w kwocie 13.258.269 zł podczas sesji Rady w dniu 28 lipca 2010 r. Niestety tylko ta pierwsza posłużyła w całości zmniejszeniu zadłużenia.
   W trakcie lipcowej sesji Rady Miejskiej Piotr Koj zaproponował radnym taki podział pozyskanych z EFRR środków, który nie zmniejszył w sposób znaczący skali bytomskiego zadłużenia. Rada Miejska propozycję prezydenta zaakceptowała. Oznacza to, że zamiast zmniejszyć zadłużenie, brniemy w nie dalej. Zmienił się tylko cel, na który zostaną wydane pieniądze z kredytu. W gruncie rzeczy okazało się, że zaciągnęliśmy kredyt na różnego rodzaju drobne wydatki, na które albo Prezydentowi Kojowi brakowało pieniędzy z powodu fatalnego planowania budżetowego, albo też trzeba było znaleźć środki na realizację złożonych obietnic związanych z rokiem wyborczym.
   Oto przykłady: Piotr Koj obiecał bytomskim nauczycielom zwiększenie tzw. dodatku motywacyjnego. Zapominał tylko powiedzieć, iż nie posiada na ten cel środków w budżecie. Ale, od czego jest kredyt? Sięgnął więc do pozyskanych funduszy europejskich. Zamiast na spłatę zaciągniętego na roboty drogowe kredytu przeznacza je m.in. na sfinansowanie własnych obietnic i po paru sztuczkach księgowych finansuje z nich zwiększenie dodatku motywacyjnego dla nauczycieli. Miasto Bytom po prostu przejada kredyt. Zwiększenie dodatku motywacyjnego dla nauczycieli jest zasadnym pomysłem, ale środki na to nie powinny być znajdowane w komercyjnym kredycie. A może Prezydent Koj poszukałby tych pieniędzy w rozdętych i realnie niekontrolowanych wydatkach na zieleń miejską w Miejskim Zarządzie Dróg i Mostów?
   Inny przykład: Okazuje się, że musimy z kredytu komercyjnego dołożyć kwotę 95.000 zł do MZDiM na zakup ławek i ogrodzenia na pl. Sikorskiego. Ta budżetowa jednostka tak zaplanowała swoje wydatki na rok 2010, że już w lipcu zabrakło jej na zakupy, których nie można przecież nazwać zaskakującymi.
   Takich przykładów działań, które można podsumować staropolskim przysłowiem „zastaw się, a postaw się”, było w prezydenckim projekcie przedstawionym na sesji Rady Miejskiej w dniu 28 lipca 2010 r. więcej. Ostatecznie z kwoty ponad 13 mln zł na spłatę kredytu przeznaczono jedynie 1.946.796 zł. Poprawka zgłoszona przez Klub Radnych Lewica i Demokraci, aby zwiększyć środki na ten cel, została odrzucona.

źródło: www.lid.bytom.pl

środa, 28 lipca 2010

Aplikacja

  Każdy kiedyś gdzieś składał aplikację w sprawie pracy. Większość wie, że powinna ona być rzetelna, ukazująca chęci i zamiary aplikującego. Sam czytam kilka takich dokumentów dziennie, przy jednych się uśmiecham, inne od razu trafiają do „kosza”, autorów jeszcze innych zapraszam na rozmowę. Aplikanta, którego nazwałem Pan robotny odkorkowujący, nie zaprosiłbym nigdzie i nawet nie chciałbym, aby inni go poznali. Gdy przeczytałem jego kolejny manifest, mówiący o polewaniu ulic wodą, wywożeniu śniegu i lataniu z miotłą po Rynku, naprawdę ręce mi opadły. Cóż nam proponuje Pan robotny, zamiast np. basenu - hydrant z wodą albo polewaczkę z czasów PRL najlepiej, zamiast budowy dróg, obwodnic - odkorkowanie, najlepiej poprzez ukaz, np. mówiący, że w dni parzyste mogą poruszać się jedynie auta czerwone, w nieparzyste auta żółte. Zresztą pomysłów takich Pan robotny ma zapewne wiele, miał je i w przeszłości - pamiętacie pstrągi w Bytomce? Tak, to jeden z jego pomysłów. Pan robotny co cztery lata ma takie pomysły: kiedyś sprzedawał Bytom na dogodne raty, później próbował tego manewru ponownie, ale tym razem za 1 zł, hodował pstrągi w Bytomce, wszystko to dla dobra... swego osobistego. Pytam Pana robotnego, skoro tak świetnie rządził, dlaczego Bytom za jego kadencji nie wybudował krytego basenu, więc nie trzeba byłoby odkręcać hydrantów, jak się robi najczęściej w slumsach - zamiast basenu jest hydrant. Dlaczego Bytom za jego kapitalnej prezydentury nie dorobił się obwodnicy, dlaczego nie remontowano bytomskich ulic, dlaczego nie budowano nowych dróg? Dlaczego Pan robotny odkorkowujący nie stworzył nowych miejsc pracy, a jedyne, co stworzył, to np. likwidacja MPiD (około 500 miejsc pracy), zaniechania w temacie prywatyzacji Huty Bobrek to kolejne setki, a może tysiące straconych miejsc pracy? Obyśmy nigdy więcej nie doświadczyli kataklizmu w postaci prezydentury Pana robotnego, bo Jaś Fasola przy nim to mały pikuś, Pan Pikuś.

Każdy widzi, co chce zobaczyć

  O bytomskich kontenerach, czy jak chce prezydent Koj, modułowych domkach, powiedziano wiele. Teraz nadszedł czas, aby pomaleńku weryfikować przedstawiane poglądy, rozpoczął się bowiem etap zasiedlania kontenerów. Pojawił się już artykuł red. Nowaka, pojawił się również wpis prezydenta Koja. Co mnie trochę dziwi - obydwa teksty są w podobnym tonie, zieje z nich zadowolenie. W przypadku prezydenta, autora tego pomysłu, sprawa jest jasna: należy bronić swego. W przypadku red. Nowaka jestem trochę zdziwiony. Naprawdę na osiedlu kontenerów przy Składowej 19 jest tak fajnie? Jest tyle zieleni, kwiatów, dróżek wybrukowanych, które prowadzą do wymarzonego od lat "M"? Ja jednak widzę co innego: widzę dzieciaki, które zapłacą cenę za winy rodziców, nie dyskutując na razie, czy winy były zamierzone czy też nie. Będą w grupie zesłańców zapewne tacy, którzy za swój los ponoszą osobistą winę, ale będą i tacy, którzy padli ofiarą zaufania w Państwo, w ludzi władzy i ich obietnice o lepszym jutrze; jutrze, które czeka tuż za progiem ich domostw. Obietnice okazały się tak prawdziwe, jak aplikacje na urząd prezydenta pewnego robotnego odkorkowującego.
  Przypadkiem tak się składa, że i ja odwiedziłem osiedle kontenerowe, ale takie, które funkcjonuje już czas jakiś, i gdyby nie zachowane zdjęcia z jego otwarcia, trudno byłoby doszukać się blasku z dnia przecinania wstęgi. Obawiam się, że bytomskie getto - tak, ja pozostanę przy tej nomenklaturze - podzieli los wielu innych tego typu inwestycji. Obawiam się nie z powodu prezydenta Koja, czy też innych osób zadowolonych z nowych „budynków mieszkalnych”, jakich dorobił się Bytom, moje obawy budzi jedynie los osób, które tam trafiły. Jak sądzę, nie są to jedyni obywatele Bytomia, którzy zmienią adres, w kolejce czekają również ci, dzięki którym to miejsce starci swoją wątpliwą sielskość, którą dostrzega Pan red. Nowak oraz twórca projektu, prezydent Koj. Na marginesie, skoro Pan prezydent jest już po pierwszej inspekcji, to może tym razem skorzysta z mojego zaproszenia do zamieszkania w jednym z domków modułowych? Specjalnie użyłem tego określenia, tak aby nie razić uszu szanownych optymistów.

poniedziałek, 26 lipca 2010

Pikiety brak

  Jak chyba większość zainteresowanych wie, trwa zasiedlanie bytomskich baraków przy Składowej 19. Trwa i to od paru tygodni, choć dzieje się to cicho, spokojnie, bez rozgłosu. Wciąż jestem pytany, czy będziemy organizowali pikiety, demonstracje; krótko mówiąc, czy zablokujemy zasiedlanie kontenerów oraz galeriowca. Otóż nie, tym razem nie będzie już pikiet, petycji, zaproszeń do wspólnego mieszkania w kontenerze skierowanych do Pana prezydenta, wszystko to już było (szczegóły na www.adriankrol.bytom.pl). Okazuje się, że głupota jest odporna na mądrość, wiedzę, empatię. Kuracja, którą zastosowaliśmy w latach 2008-2010 okazała się nieskuteczna i władza dopięła swego.
  Dlaczego nie będzie pikiety? Powód jest oczywisty, przynajmniej dla mnie - kolejne tego typu protesty pogorszą jedynie sytuację dzieci i rodzin, które będą mieszkać przy Składowej. Tym razem nie będą anonimowi, nie będą jedynie anonimowymi mieszkańcami z wyrokami eksmisyjnymi, a przy medialnym szumie będą znane ich twarze, nazwiska oraz aktualny adres zamieszkania. Chcę im tego oszczędzić. Sądzę, że i tak Pan Koj je napiętnował, osądzając rodziców, ukarał ich pociechy. Do dalszego wymierzania kary nie chciałbym przykładać ręki. Co nie znaczy, że przestaliśmy się sprawą interesować, to nie znaczy, że przestaliśmy zadawać pytania, to nie znaczy, że zapomnieliśmy o wszystkich tych, którym pomoc jest potrzebna, a będzie potrzebna zwłaszcza dzieciom. Nie zapomnieliśmy i nie poddaliśmy się, raz jeszcze obiecuję, że osiedle kontenerów przy Składowej 19 zniknie z mapy Bytomia, wierzę, że już wkrótce. Nie będzie to wątpliwej sławy element bytomskiego budownictwa mieszkalnego.

piątek, 23 lipca 2010

Nadzieja nie umiera nigdy

  W dzisiejszym świecie życzliwość wobec drugiego człowieka jest często towarem deficytowym. Tym bardziej cieszą momenty, kiedy wiara w ludzką dobroć zyskuje dowód, aby się umocnić. Będąc wczoraj w bytomskim KFC, żona zgubiła etui z wszelkimi dokumentami. Nie muszę nikomu tłumaczyć, co się działo po stwierdzeniu ich braku w miejscu, gdzie zwykle były. Po dłuższym zastanowieniu stwierdziliśmy, że jedynym miejscem, gdzie dokumenty mogły zaginąć, jest restauracja KFC. Idąc tam dzisiaj rano, przyznaję, że bez większej wiary w końcowy sukces moich poszukiwań, nie wierzyłem, że tak mile się rozczaruję. Dokumenty zostały znalezione, zostały oddane pracownikom KFC i dzięki temu dzisiejszy dzień i wiele następnych będziemy mogli spędzić bez tradycyjnej w takich momentach nerwowości. Nie wiem, kto podniósł etui, więc pragnę tą drogą podziękować tej osobie za jej gest. Gest ważny z punktu widzenia wiary w drugiego człowieka oraz w jego życzliwość wobec bliźniego. Serdecznie również dziękuję pracownikom KFC - jeśli coś gubić, to tylko tam.

czwartek, 22 lipca 2010

Bytomski Trzeci Świat

  Nikomu raczej nie trzeba tłumaczyć terminu Trzeci Świat, jego powszechność sprawia, że łatwo jest nam sobie wyobrazić, co chcemy tym terminem opisać. Większość z nas wie i pamięta gorącą dyskusję na temat kontenerów i problemów, które miały one rozwiązać. Byłem aktywnym uczestnikiem tego społecznego dialogu. Dialogu to może za dużo powiedziane, ale na pewno byłem uczestnikiem słusznej formy społecznego nieposłuszeństwa. Ten swoisty bunt miał swój początek w roku 2008, trwał przez rok 2009 oraz przez kilka miesięcy roku 2010. Trwał to również mało precyzyjne określenie, on trwa nadal. Dzisiaj nie ma może charakteru tak spektakularnego, jak w minionym czasie, ale bunt trwa. Mam nadzieję, że po wyborach samorządowych bunt osiągnie swój końcowy sukces w postaci oficjalnego zamknięcia bytomskiego getta.
  A dlaczego użyłem określenia Trzeci Świat w kontekście bytomskich kontenerów? Otóż natknąłem się na tekst Piotra Koja mówiący o Nelsonie Mandeli, o apartheidzie, o walce z nierównością, segregacją i przyszło mi do głowy, że łatwo Panu Kojowi jest pisać o sprawach ważnych dla ludzi i świata, a jednocześnie samemu, tu, na naszej bytomskiej ziemi, wprowadzać swoiste zasady apartheidu rodem z RPA. Czy Pan, Panie Koj, nie boi się, że któregoś dnia narodzi się bytomski Mandela? Ja jestem pewien, że on już jest, a walka z Pańskim reżimem będzie znacznie krótsza, niż ta, którą prowadził czarnoskóry Nelson Mandela.

środa, 21 lipca 2010

Czy jeszcze leci z nami pilot?

  Przez dłuższy czas nie było mnie w naszym ukochanym mieście i zawsze, gdy wracam po dłuższej nieobecności, liczę na to, że zastanę miasto innym, niż je opuszczałem. Najczęściej doznaję przykrego rozczarowania. Nie chodzi tutaj jedynie o pompatyczny remont, błąd, nie remont, wszak to jest budowa nowej drogi, jaką stanie się Łagiewnicka. Na marginesie, Rzym chyba szybciej budowali, biorąc pod uwagę technologię sprzed wieków. Nie chodzi też o wszechogarniający nasze miasto korek - gdzie by nie pojechać, rozkopane, nieprzejezdne, a w prasie można przeczytać zapowiedzi jedynego robotnego (śmiechu warte stwierdzenie) kandydata z niewykorzystanym potencjałem, że on to wszystko odkorkuje. I nieważne, że sam, jak sądzę, nie wie, jak to zrobić, ale jak to brzmi: odkorkuję miasto. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że odkorkować to można flaszeczkę wina, do ulic i dróg potrzebny jest plan, projekty, wizja oraz kasa. O tym szanowny robotny już nie pisze, a szkoda. Zresztą, czemu mam się dziwić robotnemu, skoro urzędujący kandydat ewidentne klęski i porażki próbuje tłumaczyć siłami natury - ponadnormatywnymi opadami deszczu, złą Zimą, która prócz tego, że ośmieliła się nadejść, to jeszcze zechciała tak długo trwać, wszak to jakieś kuriozum na skalę światową, Zima w Zimie. A argumentem na krytykę w zakresie pozyskiwania środków zewnętrznych jest argument w postaci 21 milionów na Łagiewnicką, nic to, że zdobyte fuksem. Zastanawiam się, ile będzie nas kosztowała reaktywacja linii tramwajowej, ale jej brak to również zmowa sił nieczystych, jak sądzę. Choć jeśli w ten sposób oceniać głupotę i niekompetencję, to rzeczywiście jest to zmowa sił tajemnych.
  Ale w odpowiednim czasie i ten urzędujący, i ten robotny odkorkowujący będą stali i głosili swoje oracje. Jeden będzie opowiadał o swoich jedynie słusznych sukcesach, o hali-bublu na Skarpie, o megabudowie, jaką jest Łagiewnicka, o budowie Agory oczywiście też, choć ten przykład łączy robotnego z urzędującym - obydwaj nie chcieli tej inwestycji. Na koniec obydwaj stwierdzą, że aby zmienić Bytom - cokolwiek to oznacza w rozumieniu obydwóch - potrzebują czterech lat, urzędujący kolejnych, robotny nowych.

środa, 23 czerwca 2010

Postkomunizm - słowo, którego nie ma

  Jesteśmy po I turze wyborów prezydenckich. Dla jednych jest to czas radości, dla innych jest to czas, w którym towarzyszem będzie niepokój o frekwencję 4 lipca.
  Dla mnie i całego mojego środowiska politycznego czas po I turze jest czasem powracającego optymizmu. Po pierwsze, Lewica uzyskała dobry wynik, nie spektakularny, ale naprawdę dobry. Ta kampania pokazała, że jesteśmy formacją solidną, mającą świetne kadry - w tym miejscu myślę o Marku Belce, że jesteśmy formacją, której można i należy zaufać.Za to zaufanie serdecznie dziękuję w imieniu swojego środowiska politycznego. Ale te wybory przyniosły jeszcze jedną korzyść dla Lewicy - przyniosły koniec pewnego nazewnictwa, którym przez ostatnie 20 lat epatowały środowiska prawicowe - znika raz na zawsze określenie postkomunista, postkomunizm. Piszę to z nieukrywaną satysfakcją, piszę to w imieniu swoim, jako osoby urodzonej w 1968 roku, piszę to również w imieniu przyjaciół urodzonych np. w roku 1980. Mam w końcu satysfakcję, że nie kto inny, ale sam Kaczyński Jarosław odżegnuje się od tego typu określeń wobec członków i sympatyków Lewicy. Jestem dumny, że jeden z największych politycznych wrogów mojej formacji dostrzegł swój błąd, mam tę satysfakcję, że Pan Kaczyński w końcu uderzył się w pierś i przeprosił moje środowisko za kłamstwa, pomówienia, obelgi, którymi obrzucał nas przez wiele lat. Jestem przekonany, że jest to polityczny przełom. Jestem pewny, że język, którym rozmawia środowisko Kaczyńskiego Jarosława o Lewicy, odszedł na zawsze w niebyt.
  Ale czy to oznacza, że pokochałem Jarosława Kaczyńskiego? Nie, moje zdanie na temat kandydata PiS-u na urząd Prezydenta RP nie uległo zmianie. Oznacza to, że mojego głosu w drugiej turze Kaczyński Jarosław nie zdobędzie. Jedyne, co mogę zaproponować Panu Kaczyńskiemu, to dziękuję za długo oczekiwane słowa prawdy o Lewicy i jej członkach.

wtorek, 8 czerwca 2010

Bytomski kabaret

  Nie wiem jak Wy, ale ja, gdy mam ochotę zażyć trochę humoru, puszczam sobie komedię albo oglądam dobre przedstawienie kabaretowe. Ostatnimi czasy wszystkie te czynności są zbędne: nie trzeba ani filmu, ani dobrego spektaklu kabaretowego, nawet dobry dowcip jest zbędny, wystarczy poobserwować bytomską scenę polityczną. Rozpoczęło się od stwierdzenia lidera Wspólnego Bytomia, że WB nie jest koalicjantem PO, a jedynie koagulantem - do dzisiaj zresztą nie wiem, o co chodzi z tym koagulantem. Jakiś czas potem mogliśmy usłyszeć od radnych WB, że po to są w koalicji (to kuluarowa wersja tego, co jest) jedynie po to, aby nie pozwolić spartolić Kojowi tego wszystkiego, co jeszcze nie zostało spartolone. W tym celu jedynie, oczywiście, ludzie WB poobsadzali „swojakami” co intratniejsze miejskie synekury, tak, aby nic nie zostało spartolone, i nieważne przecież, że w tym partoleniu z entuzjazmem biorą udział. Biorą i to z całą odpowiedzialnością za cały ten cyrk, nawet jeśli będzie to latający cyrk koagulanta.
  Na koniec spektaklu, tak na finisz chyba, koalicjant zawiadamia o przestępstwie popełnionym przez koagulanta. Żyję już trochę na tym świecie, w polityce też widziałem kilka spraw, których do dzisiaj nie mogę zrozumieć, ale to, co oglądam na co dzień w naszym bytomskim światku politycznym, przerasta moją umiejętność pojmowania świata. Zresztą to stwierdzenie nie odnosi się jedynie do kwestii pomiędzy Platforma Obywatelską a Wspólnym Bytomiem, to stwierdzenie ma szerszy wymiar, dotyczy np. Janusza Paczochy. Pan Paczocha, który tak dzisiaj utyskuje na partyjniactwo w samorządzie, na dominację ludzi związanych partiami politycznymi w nim, jest nosicielem grzechu pierworodnego w tej materii. Właśnie tacy ludzie jak Janusz Paczocha zamordowali samorządność, kiedy się ona rodziła, to tacy ludzie u zarania powstania samorządności podzielili naród na tych gorszych i na tych lepszych. Tacy ludzie dzisiaj opowiadają, że zmienią Bytom na lepsze. Naprawdę warto przyjechać do Bytomia, takiego kabaretonu nie zobaczymy nigdzie.

środa, 2 czerwca 2010

Rzecz o interpretacji

  Tak to już w życiu bywa, że każdą rzecz można opisać na różne sposoby. I tak jedni, w długofalowym procesie remontu Łagiewnickiej widzą jedynie zaplanowany proces twórczy, prawie jak malowanie fresków w Kaplicy Sykstyńskiej. Inni dostrzegają w tym stanie rzeczy niekompetencje, brak odpowiedniego nadzoru, brak planu działania, jeśli chodzi o rozwój miasta. Ja należę do tych ostatnich. Są tacy, którzy w fakcie informowania o takim stanie rzeczy widzą jedynie chęć zbicia kapitału politycznego. Zresztą, są tacy, którzy w każdej krytyce widzą jedynie chęć politycznego dokopania przeciwnikowi. Ale są i tacy, którzy uważają, że społeczeństwu należy się prawdziwy obraz świata, obraz, który nie będzie miał nic wspólnego z propagandą. Są tacy, którzy sądzą, że jeśli ktoś się czymś nie chwali, to znaczy, że nie potrafi czegoś lub też nie ma sukcesów - ci uważają, że tylko to, co zaistnieje w mediach, jest prawdą objawioną i nie wyobrażają sobie, że może istnieć świat poza mediami, że ludzie ubiegający się o najwyższe stanowiska nie muszą wywieszać na każdym słupie ogłoszeniowym plakatów ze swoją podobizną. Nie wyobrażają sobie, że takie osoby o swoich umiejętnościach nie muszą informować każdego i na każdym kroku. Ta przypadłość dotyczy najczęściej tych, którzy nie posiadają sukcesów własnych, i strasznie doskwiera im, że inni mają się czym pochwalić, że to inni właśnie pretendują, aspirują i są uznawani. Wiem, to może boleć, dlatego nie dziwią mnie specyficzne ataki małych ludzi, nie są w stanie mnie obrazić obelgi rzucane w Sieci, zarówno pod moim adresem, jak też pod adresem moich politycznych przyjaciół. W życiu tak jest, że nie wszystkim wszystko się podoba, jest tak, że nie wszystkich się lubi, zwłaszcza dotyczy to polityków, pytaniem jest tylko, czy warto wybrać tego, którego się lubi, ale który jest niekompetentny, czy też warto postawić na drużynę, która może nie jest powszechnie uwielbiana, ale ma merytoryczne przygotowanie, ma też umiejętność wyciągania wniosków z własnych porażek. Może warto postawić jednak na drużynę, która w przeciwieństwie do przeciwników ma pewne braki w PR, ale za to stawia na umiejętności, wiedzę, doświadczenie. Mnie nie trzeba przekonywać, ale jestem gotów do przekonywania tych nieprzekonanych.

środa, 26 maja 2010

Ad vocem

  Droga Pani Lauro, cieszę się, że czeka Pani na moją odpowiedź - jednak jest coś ona warta, jest, jak rozumiem, istotnym elementem bytomskiej debaty publicznej.
  Pyta Pani z jednej strony o moje pomysły na temat wykorzystania spółdzielczości socjalnej w rozwiązywaniu problemów naszych bezrobotnych, z drugiej strony stawia Pani zarzut, że niewiele wiem na temat takiej działalności. Trochę poplątanie z pomieszaniem, ale moim zdaniem niegroźne i do przyjęcia. Sądzę jednak, że gdyby Pani zrobiła dokładną kwerendę na temat protestów przeciwko budowie osiedla kontenerowego, nie musiałaby Pani błądzić. Niemniej postaram się przybliżyć to, co stanowi moje marzenie w tej kwestii.
  Otóż dla zorientowanych oraz przypadkowych obserwatorów nie jest tajemnicą, że bytomski bezrobotny to osoba trwale przypisana do tego stanu, trwale, czyli nie mogąca sama sobie pomóc, aby ten fakt zmienić. Nie pomogą w tym zakresie kursy, agitacje i inne fajne i szczytne programy. Nie wystarczy również zachęta finansowa dla pracodawców - tutaj potrzebne są działania specjalistyczne, że tak powiem. W tym celu można wykorzystać np. spółdzielnie socjalne, którym Gmina mogłaby przydzielać wykonywanie zadań, jakie stoją przed miastem, np. w zakresie sprzątania - to jedynie przykład. W zamian za to spółdzielnie do wykonywania takich prac zatrudniałaby osoby trwale dotknięte bezrobociem. Nie tylko zatrudniałyby: tworzyłyby świetlice terapeutyczne, spółdzielnie miałyby obowiązek udzielania wsparcia psychologicznego oraz prowadzenia wszelkich działań w celu przywrócenia osób „chorych” społeczeństwu. Mam bowiem świadomość, że osoba bezrobotna, która straciła pracę 5, 10 a nawet 15 lat temu, nie jest w stanie sama sobie pomóc, a co więcej, jej stan ciągnie w dół resztę rodziny.
  Zapewne nie jest Pani obcy termin dziedziczenia biedy. Zjawisko to dotyka w dużej mierze bytomskich bezrobotnych i ich rodziny - wina oczywiście jest obopólna, zawiodło Państwo, fundując nam zamiast 400.000 bezrobotnych aż 4.000.000, zawiódł system reform, które zamiast drugiej Japonii, stworzył drugi Bangladesz, zawiedli również obywatele, którzy uwierzyli w magię słów Leszka Balcerowicza i jemu podobnych, w tym Pana Janusza Paczochy, który tak zreformował i przekształcił Bytom, że do dzisiaj nie możemy ocknąć się z tego cudu. Ale mimo wszystko, mimo tych win leżących po obu stronach, problem jest i w końcu trzeba go rozwiązać, a dopóki tego nie zrobimy, cała dyskusja na temat wolności, demokracji, przypomina mi gościa, który kupił sobie fajny garnitur i niby wszystko jest OK, ale zapomniał zmienić bieliznę i zaczyna być go czuć.
  A dlaczego wspominam o latach 2007-2008, o spółdzielniach socjalnych? Otóż dlatego, że spółdzielnie mają możliwość aplikowania o środki zewnętrzne, nie muszą być, jak twierdzi wielu prawicowych liberałów, jedynie obciążeniem dla budżetu; spółdzielnie mogą zdobywać pieniądze na potrzebną działalność chociażby w zakresie terapeutycznym dla swoich podopiecznych.
  To, o czym piszę powyżej, jest sporym skrótem - chcę Pani naświetlić kierunek mojego myślenia, choć nie, nie tylko mojego, jest nas zdecydowanie więcej i to nie tylko ludzi, którzy mówią o sobie - jestem z Lewicy. Miała Pani okazję oglądać oraz komentować nasze poczynania począwszy od roku 2008, poczynania, których początek dała decyzja Pana Koja oraz radnych WB i PO, w sprawie budowy kontenerów. Grupa, która powstała, nie jest jednorodna politycznie, byliśmy wtedy i jesteśmy do dzisiaj osobami zainteresowanymi losami naszego miasta. Są wśród nas zarówno osoby o prawicowych poglądach, o liberalnych zapatrywaniach na świat, są i tacy, którzy nie są zaangażowani politycznie, są też tacy, którzy mają poglądy socjaldemokratyczne, np. moja skromniuteńka osoba. Byłoby niesprawiedliwym twierdzić, że sprawa kontenerów jest sprawą Lewicy, bo to sprawa nas wszystkich. Faktem natomiast jest to, że ewentualne zwycięstwo Lewicy doprowadzi do likwidacji bytomskiej faweli.
  Nie chcę dyskutować na temat bredni dotyczących wykorzystywania, jak Pani to ujęła, ludzi biednych dla politycznych celów, w tym króluje Pani mentor. Nie kto inny, jak Janusz Paczocha, obiecywał kolejną prywatyzację bytomskich lokali, prywatyzację za złotówkę (1 zł). No tak, tyle tylko, że wtedy nie trafiał do tych najbiedniejszych, wtedy próbował pozyskać klasę średnią, a przegrana na tym polu z Piotrem Kojem uświadomiła mu potrzebę zmiany kierunku politycznej agitacji. Jak gość o liberalnych konotacjach może być reprezentantem ludzi ubogich? Pani Lauro, Pani to rozumie?
  Kilka słów jeszcze na temat kontenerów - odnoszę wrażenie, że sprawa ta stała się kwestią przetargu publicznego, kto był bardziej aktywny w tej kwestii. Jak czytam Pana Bonka i jego wypowiedzi, pada stwierdzenie: to ja, to moje działania przyczyniły się do... powstania galeriowca, jak czytam Pani teksty, pada stwierdzenie: to na moim blogu jest baner o kojtener city. A prawda jest taka, że to działania mieszkańców z sąsiedztwa ulicy Składowej uruchomiły lawinę zdarzeń, to my prowadziliśmy debaty z Panami prezydentami oraz szerokim gremium urzędniczym, to my pikietowaliśmy Radę Miasta, to my protestowaliśmy w mediach, to my pisaliśmy petycję do Przewodniczącego Rady Miasta, to nasze działania doprowadziły do ograniczenia liczby kontenerów z 90 do 20, to nasze działania doprowadziły do nie powstawania nowych takich osiedli. To dzięki działaniom między innymi takich osób jak Jola Nowak, Jerzy Chojnacki, Barbara Kaczmarek, Dorota Kaczmarek, Wojciech Błach oraz setek innych, często anonimowych osób, sprawa kontenerów ma dzisiaj taki wymiar, jaki ma. A to, że jest wśród moich przyjaciół z dzielnicy moja osoba - cóż, uznaję to za zaszczyt, że uznano mój wkład za istotny w całej tej sprawie.
  W tej kwestii życzę równie udanej kwerendy, co w temacie kupowania głosów wyborczych za wódę przez ludzi z ugrupowania Razem, ugrupowania powiązanego z prawicą bytomską - nie Lewicą jak chciałoby wielu - w tym z Panem Januszem Paczochą.
  W rewanżu oczekuję zrębów programu wyborczego Pani mentora i proszę łaskawie, Pani Lauro, nie licytować się więcej na temat, kto i ile zrobił dla bytomian, szczególnie przy okazji sprawy osiedla kontenerowego, a obietnicę likwidacji tego wyrzutu sumienia podtrzymuję i osobiście będę nadzorował to wydarzenie.

wtorek, 25 maja 2010

Obiecane, dotrzymane

  Około tygodnia temu wdałem się w dyskusję z Panią Klekocką. Tematem dyskusji był osąd świata oraz tych, którzy próbują go naprawiać. Pani Laura była łaskawa ustosunkować się do mojego tekstu, dlaczego warto zagłosować na Lewicę; stosunek oczywiście był negatywny. Nie jest to dla mnie nic nowego. Pozycjonowanie Pani Klekockiej czasami nie jest łatwe, ale prawie na pewno można założyć, że popiera Janusza Paczochę, w związku z tym dość łatwo rozszyfrować jej niechęć do Lewicy. Niemniej podczas wymiany komentarzy obiecałem, że w ramach dyskusji, w obszerniejszej formie ustosunkuję się do wszelkich wywodów gloryfikujących Pana Pachochę, niniejszym spełniam swoją obietnicę.
  A więc dlaczego jestem przeciwko takim osobom jak Janusz Paczocha? Najkrócej mógłbym odpowiedzieć, że z powodów ideologicznych, ale to nie byłaby pełna odpowiedź. No, więc pokuszę się o pełniejszy wywód. Janusz Paczocha objął swoje rządy w Bytomiu bodajże w najlepszym okresie dla naszego miasta w minionych 20 latach. Wbrew temu, co pisze inny przedstawiciel skrajnej prawicy, koniec PRL nie był okresem bankructwa moralnego i gospodarczego. Koniec PRL a początek nowej III RP był czasem, kiedy premier Mazowiecki apelował do śląskich górników, w tym też bytomskich!!! o więcej węgla, apelował o zwiększenie produkcji wszystkiego, co się dało produkować.
  Pamiętacie Bytom sprzed 20 lat? Ja pamiętam, było to inne miasto niż w roku 2010, było to miasto, które miało wszelkie szanse na sukces w nowej rzeczywistości ustrojowej i gospodarczej. A co zrobił Janusz Paczocha? Między innymi zlikwidował jedną z miejskich spółek MPiD, jedną z najlepszych tego typu firm w regionie. Z dobrze wyszkoloną załogą, dobrym sprzętem, własną produkcją asfaltu. Co pozostało po miejskiej firmie? Nic, duże nic. A co stało się z Hutą Bobrek, czy wykorzystano szansę na jej prywatyzację przez Włochów? Nie, ale dlaczego? Do dzisiaj główny winowajca w tej sprawie milczy. Czy Janusz Paczocha pomyślał wtedy nad zmianami w Bytomiu, które dopasowałyby miasto do nowych wyzwań - nie, nie pomyślał. Lepiej było odpowiedzieć na apel kabareciarza Pietrzaka o przyznanie lokalu służącego do osobistych występów Pana Janka - nie jestem przeciwny takim medialnym pokazom, ale w konsekwencji takich akcji lokal znany pod nazwą Cafe Cabaret został sprzedany na wolnym rynku za około 1.300.000 zł (info z cennika biura nieruchomości). Czy takie działania przysłużyły się bytomianom? Moim zdaniem – nie. Czy coś dobrego spotkało Bytom po takich akcjach? Moim zdaniem - nie.
  Przyjrzyjmy się innym posunięciom Pana Paczochy: słynna prywatyzacja Dworcowej, sprzedaż lokali na raty i to na 10 lat. Jak rozumiem, miała to być forma wsparcia lokalnego biznesu, ale co miało z tego miasto? Za jednym zamachem pozbyto się instrumentu mogącego służyć np. do ustalenia stawek czynszowych na poszczególne lokale, pozbyto się możliwości kształtowania w pewnym stopniu struktury handlowej bytomskich placówek. W konsekwencji w krótkim czasie w Bytomiu poznikały kompletnie sklepy, w których można zrobić przyzwoite zakupy, ulica Dworcowa stała się bankowym deptakiem. Dobrze, że istnieje jeszcze PSS, która broni honoru bytomskich handlowców. Pamiętam jak została ogłoszona sprzedaż Pl. Kościuszki, pamiętam protesty Pana Paczochy w obronie zieleni oraz kilku ławek, ale pamiętam też, że Pan Paczocha, obejmując prezydenturę Bytomia, przejął również projekt zabudowy Pl. Kościuszki po śp. prezydencie Spyrze. Projekt otrzymał zmienioną nazwę, bodajże Barbakan, i miał być wcielony w życie. Pamiętając o tym fakcie, byłem zawsze zdumiony protestami byłego prezydenta Bytomia w temacie zabudowy Pl. Kościuszki - jak rozumiem, protesty były podyktowane swoistą zazdrością, że Panu Paczosze nie udało się sprawy doprowadzić do końca. Z jedną tezą muszę się zgodzić: Bytom byłby w innym miejscu, gdyby nie Janusz Paczocha - moim zdaniem nieszczęściem dla Bytomia był jego wybór na prezydenta.
  A co do Lewicy, oczywiście, że nie ustrzegła się błędów i zapłaciła za to słono. Głównym grzechem była zabudowa Kwartału, mało że grzechem - jest to swoisty wyrzut sumienia. Z tym tylko, że my do swoich grzechów potrafimy się przyznać; co więcej, wyciągamy wnioski na przyszłość. Wyciągamy wnioski i uczymy się. Państwo niestety jesteście wciąż na etapie opowieści o czerwonych karłach, komunie i temu podobnych historiach. Nie patrzycie na Lewicę w roku 2010, na Lewicę, która nie ma nic wspólnego ze stalinizmem czy innymi totalitarnymi systemami. Członkowie Lewicy mają często po dwadzieścia kilka lat, są dobrze wykształceni, oczytani, znający się na rzeczy. Wiem, że dla wielu takie pozycjonowanie Lewicy jako czerwonego, komunistycznego karła jest wygodne - wygodne może tak, ale z gruntu fałszywe.
  Bytomska Lewica potrafi zająć się tymi, którzy tego najbardziej potrzebują. Cieszę się, że Pani, Pani Lauro, przyłączyła się do naszej walki np. z kontenerami. Przypominam, że walczymy z tym tematem, wraz z mieszkańcami sąsiedztwa ul. Składowej, od roku 2008 i obiecuję, że sprawę doprowadzimy do szczęśliwego finału. A finał może być tylko jeden: likwidacja osiedla kontenerowego. Nie jest prawdą również teza, że bawimy się w rozdawnictwo - sam jestem autorem tezy o konieczności szerokiej współpracy w temacie walki z ubóstwem z organizacjami pozarządowymi, np. ze spółdzielniami socjalnymi. Więcej, mamy opracowane projekty, które będzie można wdrożyć w życie. To również wniosek i nauka, którą wyciągnęliśmy z przeszłości. Lewica, Pani Lauro, to przyszłość, bez trupa w szafie.

środa, 12 maja 2010

Wybory - czas decyzji na temat naszego jutra

  Nie, nie, nie będzie o wyborach prezydenckich, choć te zaczynają się pomaleńku rozkręcać. Chciałbym jak zwykle napisać kilka słów na temat naszych, swojskich decyzji, tych, od których będzie zależała bytomska przyszłość do roku 2014.
  Nie jest tajemnicą, że reprezentuję tę stronę polityczną, którą można rozszyfrować jednym prostym wyrazem - Lewica. Ten wybór polityczny dokonany przeze mnie nie był i nie jest wyborem koniunkturalnym, wybór wypływał z moich zapatrywań na temat tego, jak powinien wyglądać współczesny świat.
  A więc, jeśli nie chcecie, aby w naszym mieście inwestycje mieszkaniowe realizowane przez Gminę ograniczyły się do stawiania kontenerów - wybierzcie Lewicę.
  Jeśli zależy Wam na opanowaniu chaosu inwestycyjnego, paraliżującego Bytom - wybierzcie Lewicę.
  Jeśli zależy Wam, aby nasze miasto zatrudniało fachowców w dziedzinie pozyskiwania funduszy zewnętrznych, nie jedynie w formie wpisów internetowych, służących rozwojowi Bytomia - wybierzcie Lewicę.
  Jeśli zależy Wam na sprawnie działającym szefie Straży Miejskiej będącej na służbie bytomian, a nie służącej realizacji osobistych, dziecięcych ambicji szefa - wybierzcie Lewicę.
  Jeżeli zależy Wam na prawdziwym, nie jedynie w formule czczych deklaracji, wsparciu dla bytomskiego sportu - wybierzcie Lewicę.
  Jeśli zależy Wam na powrocie parkingowych pobierających opłaty za parkowanie aut, zamiast sławnych parkomatów - wybierzcie Lewicę.
  Jeżeli jesteście za likwidacją szlabanu na parkingu dla VIP-ów przed Ratuszem - wybierzcie Lewicę.
  Jeżeli leży Wam na sercu los bytomskich szpitali, jeżeli jesteście przeciwko ich likwidacji i prywatyzacji - wybierzcie Lewicę.
  Jeżeli jesteście przeciwko prywatyzacji i sprzedaży miejskich spółek takich jak PEC - wybierzcie Lewicę.
  Jeżeli jesteście przeciwko rekrutacji do bytomskich miejskich spółek prawie wyłącznie osób spoza Bytomia - wybierzcie Lewicę.
  Jeżeli jesteście przeciwko likwidacji bytomskich szkół, prywatyzacji miejskich przedszkoli - wybierzcie Lewicę.

  Jeżeli na większość pytań odpowiedzieliście twierdząco, wybór wydaje się prosty. Jestem pewien, że bez problemu odnajdziecie nas na listach wyborczych.

wtorek, 4 maja 2010

Hipokryzją PO oczach

  W czasie, kiedy Rada Miasta uchwalała prawo dające możliwość reformy strefy parkowania, reformy polegającej na zastąpieniu parkingowych parkomatami, nikt z radnych Platformy Obywatelskiej nie protestował. Nawet słynny ze swojej kwiecistej mowy radny Kurzątkowski spolegliwie uniósł swoja rękę za takimi rozwiązaniami. Wszyscy byli zgodni, jak sądzę z jednego powodu: wszyscy, którzy głosowali za takim rozwiązaniem, sądzili, że prawo będzie dla maluczkich, czyli nas, zwykłych w mniemaniu Pań i Panów radnych zjadaczy powszedniego chleba. Wybrańców jakieś tam przepisy mówiące o obowiązkowych opłatach parkingowych nie dotyczą, oni wszakże parkują swoje auta w innych celach niż my, oni spełniają swój obowiązek. I tu pojawił się problem, bo skoro o obowiązku mowa, to kiedy się coś uchwala, to należy tego przestrzegać, a skoro na etapie egzekwowania tego obowiązku widać, że jest on nieżyciowy, to może należy coś w tej sprawie zmienić. Zmienić, ale nie jedynie dla wybrańców i znajomych Królika (w tym przypadku Królikiem jest Pan Świerczek, szef od pilotów), ale zmienić dla nas wszystkich - wszak to od nas zależy, w jakim celu Pan Kurzątkowski udaje się do Ratusza. Na marginesie, w tym przypadku widać, jak rozmijają się po krótkim czasie drogi wybierających i wybranych, jak bardzo miejsce siedzenia zmienia punkt widzenia, a wszystko to z powodu grzywny za nieuiszczenie stosownej opłaty za parkowanie pojazdu. Ot, taka zemsta za pychę i niesłuchanie mądrzejszych od siebie.

czwartek, 29 kwietnia 2010

Bytom Pana Koja

  Gdyby ktoś nie wiedział, w tym roku będziemy mieli wybory. To się już czuje, zwłaszcza, gdy ma się okazję pospacerować po naszym mieście. Jak grzyby po deszczu pojawiają się bilboardy, będące dialogiem naszego prezydenta z nami, obywatelami Bytomia. A to jedne informują o postępie w najdłuższym remoncie ulic, a to inne, pokazujące ogrom pułapek czyhających na kierowców na remontowanym odcinku drogowym na Pl. Wolskiego. Te na szczęście zniknęły, raz - nie były czytelne, dwa - wreszcie zakończył się remont, przynajmniej w jego głównej fazie, bo prace wykończeniowe trwają nadal. Ale te bilboardy, które znikają, zastępują nowe. Dzisiaj natknąłem się na taki, który zachęca do odwiedzenia strony internetowej Bytomia oraz informuje, że Bytom to miasto inne niż pozostałe. I w tym miejscu, po raz pierwszy chyba, zgodzę się z Panem prezydentem - Bytom pod jego rządami to miejsce magiczne, pełne atrakcji, a nawet specyficznego folkloru. O Bytomiu Pana Koja jest zawsze głośno, szkoda tylko, że najczęściej w negatywnym znaczeniu. Celowo piszę, że jest głośno o Bytomiu Pana Koja, bo o osiągnięciach bytomskich obywateli również jest głośno, ale tym razem w pozytywnym przekazie. Tak się dzieje, jeśli słyszymy o relacjach z bytomskich festiwali; tak jest, kiedy bytomscy sportowcy odnoszą sukcesy; jest głośno wtedy, kiedy bytomscy uczniowie zdobywają krajowe i zagraniczne laury. Ale to nie jest efekt zabiegów, starań bytomskich władz - jest to sukces samych zainteresowanych, którzy najczęściej nie otrzymują żadnego wsparcia w swojej drodze do sukcesu.
  A jak wygląda Bytom Pana Koja, Bytom, którym powinien chwalić się prezydent na bilboardach? Ten Bytom to miasto kontenerów, ten Bytom to miasto partaniny inwestycyjnej, ten Bytom to chęć sprywatyzowania wszystkiego co się da, na czele z gminną własnością w postaci spółek gminnych, miejskich szpitali, przychodni, przedszkoli, nieruchomości. Bytom, którym powinien chwalić się Pan Koj, to miasto, w którym z rzadka udaje się pozyskać środki zewnętrzne; miasto, które ma problemy z realizacją zadań budżetowych; miasto, w którym króluje chaos; miasto, w którym PR uznaje się za metodę zarządzania dobrem wspólnym.

czwartek, 22 kwietnia 2010

Piotruś Pan przemówił

  W ostatnich dniach pojawił się tekst prezydenta Koja, mówiący o odniesionym sukcesie w walce z unijną biurokracją. Bytom w końcu otrzymał dotację na budowę drogi, a nawet dwóch dróg. Dziękuje wszystkim, którzy przyczynili się do tego sukcesu, dziękuje podwójnie, bo chodzi o zapóźniony plac budowy na ulicach Łagiewnickiej i Świętochłowickiej. I nieważne oczywiście, że te najsłynniejsze w Europie 21 milionów Bytom otrzymał nie dzięki geniuszowi naszego prezydenta, nie dzięki jego staraniom i wysiłkom, o nie, Bytom otrzymał te środki, ponieważ spadła z grafiku inna inwestycja. Dobrze, że jeszcze ktoś partoli swoją robotę, bo dzięki innym partaczom, my, jako miasto, będziemy mogli o te 21 milionów spać spokojniej, mniej kasy będzie trzeba oddać do banku z tytułu zaciągniętych kredytów.
  Ale po co prezydent ogłasza taki fakt w mediach, po co pisze o tym na swoim blogu? Zrozumiałbym, gdyby chodziło o zrealizowany projekt – tak, wtedy jest się czym pochwalić, ale trąbić o tym, że przez wielki przypadek otrzymaliśmy kasę na drogi, to już szczyt syndromu Piotrusia Pana. Ciekawe tylko, dlaczego Pan prezydent nie zająknął się ani jednym słowem o pomyśle zlikwidowania publicznej służby zdrowia w Bytomiu. Czyżby uznał, że taki fakt jak zamiar zlikwidowania trzech szpitali, w tym jednego, w który wpompowano grube miliony, ten sam szpital, którego remont nadzorował sam Pan prezydent (info z blogu prezydenta Koja), nie zainteresuje mieszkańców Bytomia? Panie prezydencie, jest Pan w błędzie - interesuje i to bardzo, dużo bardziej niż przyznane Bytomiowi przez przypadek środki na remont dróg.

wtorek, 20 kwietnia 2010

Szpitale do likwidacji - nowy POmysł

  To, że Platforma Obywatelska często prezentuje tzw. przerost formy nad treścią, wiem od dawna. To, że towarzystwo spod znaku PO ma na uwadze jedynie „swoich”, też nie jest dla mnie nowością. Ale to, że traktuje obywateli jak stado bezrozumnych istot, żeby nie powiedzieć baranów, to już przekracza wszelkie granice politycznego dobrego smaku. Najnowszym projektem, którym (już!!!) zajął się Pan Koj wraz z Panem Ciesiółką, jest likwidacja bytomskich publicznych szpitali. Szpitali, w których mają szansę leczyć się bytomscy obywatele, w których mają szansę rodzić się bytomskie dzieci, szpitali, w których bytomianie mają możliwość ratowania własnego życia. A co Pan prezydent Koj chce nam zafundować w zamian? Samą kwintesencję liberalizmu społeczno-gospodarczego - szpital prywatny. To jest kolejny etap polityki, jaką prezentuje Pan Koj wraz ze współpracownikami - zaczyna się od demagogii oraz populizmu wyborczego, w tym przypadku prezentowanego pod hasłem „zmienię Bytom”, a kończy się na jedynie prywatnych kamienicach, prywatnych przychodniach, prywatnych szkołach, prywatnym szpitalu, a na koniec obudzimy się w prywatnym mieście. Mieście, w którym któregoś dnia ktoś zapuka do naszych drzwi i powie np. że od jutra mamy nowy adres: Składowa, kontener nr 1. Nierealne? Ależ nic błędniejszego, to się dzieje tu i teraz, na naszych oczach, a co więcej, to się dzieje dzięki naszej wyborczej decyzji. Jak mawiała moja Babcia: jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz. Obyśmy nie musieli po raz kolejny powtarzać innego ludowego przysłowia: mądry Polak po szkodzie. A wybory zbliżają się wielkimi krokami.

środa, 14 kwietnia 2010

Chapeaux bas!

  Każdego dnia, niemal jak każdy z nas, śledzę na bieżąco wszystko to, co jest związane z katastrofą prezydenckiego samolotu. Oglądam programy telewizyjne, słucham audycji w radio, wsłuchuję się w każde wypowiedziane słowo. Wczoraj miałem ogromną radość wysłuchać rozmowy Kamila Durczoka z Panią Małgorzatą Szmajdzińską. Nie znałem wcześniej wdowy po Jerzym Szmajdzińskim, nigdy wcześniej nie miałem okazji jej słuchać, tym bardziej jestem pod ogromnym wrażeniem stylu, w jakim Pani Małgorzata udzieliła wywiadu. Słowa, ton, bijąca z całej postaci empatia wywarły na mnie piorunujące wrażenie, tym większe, że chwilę później wywiadu udzielił Jacek Kurski. Tym razem również słowa były ważone, ale ważone pod kątem zbliżającej się nieuchronnie kampanii.
  To, co przebijało ze słów Pani Małgorzaty Szmajdzińskiej, to nie tylko troska o swój ból, o ból i cierpienie swoich najbliższych – to, co było najważniejsze, to dbałość o bliźniego w cierpieniu. Okazuje się, że można powiedzieć tak wiele dobrego o innych w tak krótkim czasie. Było też oczywiście przesłanie dla mojej formacji politycznej, przesłanie, które powinno być testamentem politycznym Jerzego Szmajdzińskiego, Izabeli Jarugi-Nowackiej, Jolanty Szymanek-Deresz: Polska potrzebuje mądrej, odpowiedzialnej i zjednoczonej Lewicy. Wierzę, że w tym wymiarze śmierć moich politycznych przyjaciół nie pójdzie na marne. Na koniec bardzo osobiste zdanie skierowane do Pani Małgorzaty: kocham Panią za każde usłyszane wczoraj słowo, kocham Panią za klasę i styl, w jaki sprostała Pani ogromnemu wyzwaniu, jakie spotkało Panią w tych dniach. Pani Małgorzato, byłaby Pani wspaniałą Pierwszą Damą - to wiem na pewno. Chapeaux bas, Pani Małgosiu, chapeaux bas!

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

Czas zadumy, czas bólu

  Stało się to, co nie miało się stać nigdy - zginęli Ci, których znaliśmy, których kochaliśmy. Nie ma słów, które są w stanie oddać bezmiar tragedii, pozostaje milczenie, pamięć o nich wszystkich. Mimo tak wielu różnic, które ich dzieliły, na koniec połączyła ich wspólna tragedia śmierci. Podczas tych kilku ostatnich dni padło tak wiele słów o zmianie, która teraz nastąpi w naszym życiu publicznym. Może tak będzie - chciałoby się powiedzieć – oby!
  Dzisiaj nie będę wyrażał swojej opinii w tej kwestii, ale pamiętać będę czas sprzed pięciu lat - tamta śmierć, tamto odejście również miało wymiar symboliczny. Ile zostało z tej mistyczności tamtego dnia, wiemy niemal wszyscy. Ile pozostanie w naszych sercach i umysłach z 10 kwietnia 2010 r.? Ten czas jest przed nami.
  Raz jeszcze pragnę złożyć swoje kondolencje bliskim wszystkich ofiar sobotniej katastrofy. Brak tych, którzy odeszli, odczujemy już niebawem.

czwartek, 8 kwietnia 2010

Ślimak wystawił rogi

  Pamiętacie piosenkę śpiewaną w dzieciństwie o ślimaku? Starsi sobie przypomną, młodsi się nauczą. Ślimak, ślimak wystaw rogi, dam ci sera na pierogi. Pioseneczka ta kojarzy mi się z beztroską czasów dziecięctwa. Od wczoraj ślimak będzie mi się kojarzył z obłudą i politycznym kłamstwem. Na prezydenckim blogu przeczytałem bowiem bajeczkę o ślimaku - bynajmniej nie chodziło o ślimaka ze śpiewnika przedszkolaka, tym razem prezydenta Koj był łaskaw wizytować postęp!!! prac przy łagiewnickim ślimaku. Niezorientowanym przypominam, że chodzi o remont ulic Łagiewnickiej i Świętochłowickiej. Gdy przeczytałem tytuł tekstu Pana Koja, uznałem, że po raz pierwszy chłop chce napisać prawdę; sądziłem, że odniesie tempo prac remontowych do tempa poruszania się ślimaka właśnie. Ale za chwilę przyszła refleksja - nie tyle szczerości u naszego prezia, tego nawet Wielkotygodniowy rachunek sumienia nie mógłby sprawić. I nie pomyliłem się, tym razem dostało się zapewne red. Nowakowi (piszę zapewne, bo nie czytałem artykułu cytowanego przez Pana Koja), za to, że ośmielił się zapytać, co dalej z remontem, Panie prezydencie. Sam fakt niewymienienia nazwiska delikwenta to za mała kara, zresztą stosowana permanentnie wobec nieprawomyślnych, trzeba było dezawuować redaktora nazywając jego tekst science fiction. I ja na miejscu redaktora nie obraziłbym się za to – takich, którzy widzieli UFO, jest wielu, ale takich, którzy widzieli takie drogowe kuriozum jak na Łagiewnickiej, trudno będzie namierzyć nawet we wszechświecie, nawet tego z serialu Star Trek.
  Panie prezydencie, zachowuje się Pan jak wilk z bajki o Czerwonym Kapturku - na pytanie, dlaczego masz takie duże zęby?, wilk przebrany za babcię wyskakuje z łóżka i zjada Czerwonego Kapturka. A przecież pytanie zadane przez bohaterkę bajki jest tak samo adekwatne, jak pytania zadawane od blisko roku przez zatroskanych obywateli, w tym szacownym gronie jest i moja skromna osoba. Bajki uczą dzieci właściwej oceny postaw moralnych, Pan ostatnio odwiedza bytomskie przedszkola i czyta Pan dzieciaczkom bajki. Jak Pan może później spojrzeć sobie w oczy podczas golenia, skoro zaprzecza Pan oczywistym prawdom zawartym w tekstach dziecięcych klasyków? Panie prezydencie, proszę wyciągać wnioski z tego, co Pan czyta, proszę postępować zgodnie z kodeksem zawartym w bajkowym przekazie. To dopiero będzie bajka, ale tę prawdę Pan już dawno między bajki włożył.

środa, 31 marca 2010

Wesołych Świąt

  Kochani, składam Wam najserdeczniejsze życzenia z okazji Świąt Wielkiejnocy, oby ten czas był czasem spełnienia, czasem przeżytym w radości i szczęśliwości. Życzę Wam spełnienia, ale nie tylko marzeń i snów, spełnienia wewnętrznego, duchowego, bo z naszego wnętrza czerpiemy najwięcej energii do życia. Życzę Wam, abyście ten czas świąteczny przeżyli radośnie z towarzyszącym Wam uśmiechem bliskich, ale i nieznajomych.    Kochani, Wesołych Świąt!

Wszyscy są winni, tylko nie my

  Po raz kolejny wrogie siły w naszym mieście pokrzyżowały plany naszego prezydenta. Nie pomogły zwoływane parokrotnie nadzwyczajne!!! sesje miejskich rajców, nie pomogły układy przy zielonym stoliku z koalicjantem lub koagulantem, jak chce sam zainteresowany. Więcej, nie pomogło odwoływanie się do RIO, Wojewody, nawet okres Wielkiego Tygodnia nie pomógł. Zgody na kredyt jak nie było, tak nie ma. Nie pomogła nawet chęć ręcznego sterowania miejskimi finansami przez Pana Maciejczyka, który to postanowił nie uchwalony kredyt wprowadzić do zapisów budżetowych. Porażka na całej linii. Porażka, ale widziana jedynie z perspektywy biurka Pana Koja - wystarczyło mieć cywilną odwagę przyznania się do błędu, a zapewne radni opozycji pochyliliby się nad problemem, który zawisł nad miejskim basenem. Pan Koj ma jednak zgoła inną strategię, on woli dużo opowiadać, tak tylko, żeby sobie pogadać, a to, że w tym potoku napisanych i wypowiedzianych słów nie ma za grosz konkretnej prawdy, tego sam autor już nie zauważa. On i jemu podobni działają w myśl zasady, że kłamstwo wypowiedziane po stokroć zamieni się w prawdę objawioną. A ja jestem odmiennego zdania, Panie prezydencie, prawda nas wyzwoli, proszę więc przy okazji Wielkiejnocy zrobić rachunek sumienia i złożyć raport wobec nas, mieszkańców Bytomia, raport w formie obywatelskiej spowiedzi. Tak jak Pan podobno lubi, bez koniunkturalizmu, bez owijania w wyborczą bawełnę, kawa na ławę, może wtedy zyska Pan większy szacunek w oczach bytomian. Proszę nie działać według reguły, że wszyscy są winni tylko nie ja, ocenę należy rozpocząć od siebie.

piątek, 26 marca 2010

Strona www

  Mam przyjemność zaprezentować Państwu moją stronę internetową. Znajdą Państwo na niej trochę szczegółów z mojego życia prywatnego, informacje mówiące o mojej działalności społecznej i politycznej. Będziecie Państwo mogli zapoznać się z tym, co robię na co dzień, zarówno w domu, jak i w życiu publicznym.
  Strona będzie żyła swoim życiem, będzie swoistym kontaktem z Państwem, wszelkie uwagi będą przeze mnie pilnie notowane, a wnioskami będę się dzielił na bieżąco.

Oto adres
www.adriankrol.bytom.pl

czwartek, 25 marca 2010

Polityka - rzecz publiczna

  Wszyscy, którzy działają w sferze publicznej, wiedzą, że taka działalność zawsze lub prawie zawsze wzbudza emocje. Często są to negatywne emocje, więc tym bardziej osoby, które funkcjonują w sferze polityki, muszą mieć grubszą skórę od przeciętnego Kowalskiego, niczego nie ujmując Kowalskiemu. Obserwując działania Piotra Koja jako prezydenta, czyli - jakby na to nie patrzeć - osoby publicznej, odnoszę wrażenie, że człowiek się pomylił w swoim wyborze. Ktokolwiek by czegoś nie napisał, co nie pokrywa się z oficjalną linią prezydenta, jest postrzegany jako wróg, człowiek od czarnego PR, podżegacz, element obcy klasowo, zwykły chuligan polityczny. Nawet biorąc pod uwagę jedynie komentarz do rankingów, które się ukazały w niezależnej, bądź co bądź, prasie a szeroko omawianych nie tylko na tym blogu, ale również w korespondencji poselskiej, widać pewną zaściankowość polityczną Piotra Koja. Obraża się na tych, którzy mają zdanie odrębne, obraża się na autorów słów prawdy, polemizuje z faktami, dodam, że nagimi faktami, na koniec obraża się na rzeczywistość. A ta nie wygląda różowo, przynajmniej z punktu widzenia rozwoju Bytomia, nie wygląda pięknie, jeśli chodzi o inwestycje bytomskie - ich po prostu brak. Oczywiście są i jasne plamy bytomskiego życia, choćby liczba portali internetowych zaprzęgniętych w służbę prezydentowi plasuje nas w czołówce Europy - tutaj mamy niewątpliwy sukces. Śpieszę donieść służbom prezydenckim, że pozostały jeszcze portale społecznościowe, bo te jakoś umknęły uwadze osób z otoczenia szanownego prezydenta, a warto zagospodarować tę lukę.
  Wszystko to przypomina mi syndrom Piotrusia Pana, obrażalskiego chłopczyka żyjącego w świecie magii, tyle tylko, że wszyscy inni żyją w realu.

wtorek, 23 marca 2010

Nowe porządki, nowe pomysły

  Zmienię Bytom - do tego określenia już wszyscy lub prawie wszyscy zdążyliśmy się przyzwyczaić. Dotyczy ono oczywiście mojego ulubionego prezydenta Piotra Koja.
  Jak dowiedziałem się ostatnio, Pan prezydent szykuje nam nowe zmiany, tym razem będą one dotyczyły rekrutacji dzieci do przedszkoli. Jak dobrze zrozumiałem zamiar, będą to zmiany iście rewolucyjne. Pojawią się tabele punktacyjne, rankingi, listy preferencji, oświadczenia o zatrudnieniu, komisje wręcz konkursowe. W efekcie takich zabiegów jest całkiem prawdopodobne, że część dzieciaczków utraci swoje miejsca w dotychczasowych przedszkolach. Całkiem prawdopodobne, że część rodziców np. z uwagi na fakt zatrudnienia tylko jednego z nich, będzie w pewien sposób upośledzona, jeśli chodzi o punktację rankingową. Piszę prawdopodobnie, bo takie informacje dziwnym zwyczajem nie są jawne, nie są konsultowane np. z rodzicami przedszkolaków, a ci, którzy wiedzą lepiej, czynią to w zaciszu swoich gabinetów. Nie pierwszy to przykład swoistej arogancji naszych władz. Jako tato małego przedszkolaka chciałbym poznać chociażby zarys nowego projektu rekrutacyjnego - ma on obowiązywać już w nowym roku przedszkolnym. Kwiecień to ostatni moment, aby nas, rodziców, poinformować o takim fakcie. Niekoniecznie nawet na łamach znienawidzonego tygodnika, może być w formule powielaczowej, wywieszonej na drzwiach przedszkoli. Przeczytamy i ustosunkujemy się do tych pomysłów.

poniedziałek, 15 marca 2010

O kredytomanii słów kilka

  Od kilku lat w społecznej przestrzeni naszego miasta toczy się debata pod nazwą: brać kredyty czy też nie - oto jest pytanie. To dobrze, że taki spór się toczy, to - jak sądzę - pozwoli nam wszystkim na wyrobienie sobie zdania w tej kwestii. Ja swój pogląd mam, prezentuję go od czasu do czasu - nie jestem przeciwnikiem brania kredytów, nie ma w tym nic niestosownego: Gmina, Państwo zadłuża się, ale to zadłużenie musi być sensowne, to po pierwsze, po drugie musi być zasadne. Zasadne, czyli opłacalne w dłuższej perspektywie. W przypadku prezydenta Koja brak znamion takiej opłacalności, chyba że do tej kategorii zaliczymy pokrycie indolenctwa urzędującego prezydenta. OK, wtedy widać cały sens tej operacji, na nieudacznictwo urzędnicze jedynym lekarstwem jest kredyt komercyjny. Ale i to mógłbym jeszcze jakoś wytłumaczyć, wszak głupota nie jest winą samą w sobie, ale totalną katastrofą jest wydanie np. 35 milionów zł!!! na salo-halę i opowiadanie bzdur, że w obiekcie, gdzie trybuny zlokalizowano po jednej stronie, można rozegrać jakikolwiek mecz ligowy. Może jedynie w Chińczyka przy jednym stoliku, w tej grze trybuny z widzami nie są potrzebne, a klepka (w XXI wieku) zamiast nowoczesnej nawierzchni nie będzie poddana ekstremalnym sprawdzianom.
  Ale te przykłady pokazują jedynie jeden aspekt całej sprawy. Skądinąd wiem, że pomysł brania kredytów na wszystko nie jest jedynie pomysłem na prezydenturę w Bytomiu według Piotra Koja, są inni, którzy poszliby tą samą drogą, a nawet wybudowaliby kredytową autostradę, autostradę donikąd. Warto dodać, że innym aspektem takiego stawiania sprawy jest bankructwo miasta. Tak, tak, wielu wydaje się, że jest to niemożliwe, ale wszyscy tak myślący są w błędzie - miasto może zbankrutować, a dzisiaj jesteśmy na najlepszej ku temu drodze. Efekt takiego stanu będzie bardzo prosty: prezydent Koj swoją wypłatę weźmie, ale np. nauczyciele, którzy są na garnuszku samorządowym, już niekoniecznie. W sytuacji bankructwa miasta pensje urzędników, pensje pracowników miejskich spółek są zagrożone. Nie będzie nagród, trzynastych pensji, dopłat do wczasów. W tak dramatycznej sytuacji Gmina ogranicza prawie wszystko, wydatki np. na oświetlenie miasta, na rozwój infrastruktury, na modernizacje. Niemożliwe? Możliwe, taki los spotkał już kilka gmin w naszym kraju, gmin, które wybrały na najwyższe urzędy bezrozumnych reformatorów.
  Piszę te słowa ku przestrodze - bezrozumne zadłużanie miasta, wbrew pozorom, nie prowadzi do jego rozwoju, a jedynie do nie tak odległej katastrofy, najpierw ekonomicznej, a w chwilę później społecznej.

Naga prawda

  Od ponad trzech lat trwa polemika pomiędzy bytomskim Białym Domem, czytaj prezydentem Kojem, a takimi „malkontentami” jak ja. Spór idzie o rzecz fundamentalną, a mianowicie o prawdę. W sprawie, którą chciałbym poruszyć, chodzi o prawdę w temacie pozyskiwania funduszy unijnych dla Bytomia. Pojawił się najnowszy ranking miast polskich w tej dziedzinie, obejmujący okres ostatnich trzech lat. Te ostatnie trzy lata to właśnie prezydentura Piotra Koja. I co wynika z tego rankingu? Wynika cała goła prawda na temat kompetencji aktualnego prezydenta i jego kompanii. Zajęliśmy tam ostatnie miejsca, źle, wróć, w rankingu miast powiatowych nie zostaliśmy nawet sklasyfikowani, to już prawdziwe dno. Mógłbym napisać „a nie mówiłem?”, powtarzałem tę prawdę o kwalifikacjach PO i Piotra Koja od lat, druga strona powtarzała zaś, że to jedynie polityczne zagrywki, że to kłamstwo. Otóż nie, wszystko to, co zostało napisane i powiedziane w temacie rozwoju Bytomia poprzez ściąganie unijnej kasy, w wydaniu Piotra Koja, było, jest i - ku mojej rozpaczy - będzie prawdą. W wielu dziedzinach ten, który miał zmienić Bytom, jest abnegatem, ale zbrodnią jest wypinanie piersi po ordery za czyny nie popełnione, wręcz kontestowane przy wielu okazjach. Na szczęście dla Piotra Koja za to nie idzie się do kozy, nie dostaje się nawet linijką po łapach, ale mam nadzieję, że dostaje się czerwoną wyborczą kartkę. W świetle tych rewelacji inaczej należy spojrzeć na opór radnych opozycji w temacie wzięcia kolejnego kredytu i to na co? - na dwie misy w jednej misie. Ile kłamstwa, bo o prawdzie tutaj trudno mówić, jest w tekstach prezydenta opowiadającego o obiecanych środkach zewnętrznych na remont basenu! Obiecać to panu prezydentowi można niejedno, ale czy tutaj chodzi o pieniądze? - śmiem wątpić. Oczywiście trafia do mnie argument, że Bytom potrzebuje basenu, co do tezy wszyscy się zgadzamy, ale drogi to osiągnięcia tego celu mamy już zupełnie inne. A pomysłu zamiany jednej misy, 33-metrowej, dwoma miskami już kompletnie nie pojmuję. Ale przecież Piotr Koj to wizjoner, a takich trudno zrozumieć. Jak widać po głosowaniu w Radzie, domorosłych wizjonerów jest u nas więcej, tym z PO nawet się nie dziwię, im jest trudno zaprzeczyć boskości ich lidera, ale innym już tak.
  W sprawach kłamstwa politycznego polecam Piotrowi Kojowi film red. Sekielskiego „Władcy marionetek”, może będzie on inspiracją do przemyśleń na temat politycznej moralności.

środa, 10 marca 2010

Rozmawiajmy, mniej mówmy

  Tematów, o których warto rozmawiać, jest mnóstwo, a Bytom pod tym względem jest miejscem szczególnym. Ale jak dotychczas ci, którzy powinni rozmawiać, jedynie mówią. Mówią i mówią, oczywiście w naszym imieniu, dla naszego dobra, ku chwale, dobrodziejstwu i miłości wzajemnej. A mnie brakuje rozmowy.   Nie tak dawno zostałem zapytany, jaki powinien być polityk? Jedni mówią: powinien być ambitny, uczciwy, kompetentny. Tak, to rzeczy ważne, ale ja uważam, że polityk powinien być przede wszystkim człowiekiem, powinien umieć słuchać, nie jedynie mówić, powinien umieć słuchać i rozmawiać. Poprzez słuchanie można nauczyć się tego, o czym obywatele chcą rozmawiać.
  Patrząc na wszystko, co się dzieje ostatnio w naszym mieście, mam wrażenie, że włodarze Bytomia zapomnieli, po co zostali wybrani. Miłość własna, jaka ogarnęła prezydenta, jego zastępców oraz parę szarych eminencji, osiągnęła apogeum. Przykład nieszczęsnej misy basenowej jest ostatnim aktem tej melodramatycznej sztuki, napisanej zresztą przez kiepskiego autora. Od lat mówi się w mieście i nie tylko tutaj, a fakty w liczbach to potwierdzają, że jesteśmy w ogonie Gmin, jeśli chodzi o pozyskiwanie środków zewnętrznych. Jako Gmina nie potrafimy sklecić sensownego wniosku, tak, aby dostać środki na budowę dróg, z projektów, które są autorstwa partyjnego kolegi prezydenta Koja. Cóż to musi być za partanina wnioskowa, skoro nawet kumple nie są w stanie pomóc. Ale to, co mówi Pan prezydent Koj na ten temat, brzmi jak bajka - pod tym względem Bytom osiąga same sukcesy - propagandowe sukcesy. Mniej słów, więcej rozmowy, może wtedy znalazłoby się rozwiązanie tego palącego problemu, a nam maluczkim żyłoby się naprawdę lepiej.
  W kwestii zlikwidowanej linii tramwajowej nr 7, jak jest, każdy widzi - nie trzeba skończyć studiów, aby stwierdzić, że tramwaj nie jeździ, ale prezydent Koj zamiast rozmawiać, mówi - kocha najwyraźniej słuchać swojego głosu, ot, taka przypadłość Narcyza. Panie prezydencie, rozmowy bywają kształcące, zwłaszcza kiedy rozmawia się z mądrzejszym od siebie.
  Prezydent Koj obiecał naszym obywatelom zmiany i słowa dotrzymał, Bytom zmienił się - to fakt. Najbardziej w dziedzinie rewolucji ubezpieczeniowej, w tym temacie jesteśmy znowu niekwestionowanym pionierem. I ja chciałbym dołożyć swoją cegiełkę w to wiekopomne dzieło, ku chwale Hestii oczywiście. Ubezpieczmy się od następstw i skutków działalności prezydenta Koja! Osobiście jestem gotów dołożyć się do takiej składki.

środa, 3 marca 2010

Basen - prawdy i mity

  Prezydent może być niski, ale nigdy nie może być mały - tymi słowami scharakteryzował Radek Sikorski Lecha Kaczyńskiego. Piszę to wyjaśnienie, bo niezorientowani mogliby pomyśleć, że mowa jest o prezydencie Koju.
  Wciąż się dziwię, jak można uprawiać tak daleko posuniętą hipokryzję, jak daleko można posunąć się w kłamstwie albo, jak ktoś woli, w mataczeniu politycznym. Ilekroć słucham, czasami czytam, prezydenta Koja, jak wygłasza swoje tyrady na temat honoru, prawd objawionych, tylekroć mam przed oczami wszystkie te dęte opowieści na swój temat oraz na temat swoich wiekopomnych zmian w Bytomiu. O wielu tych sprawach już pisałem, zapewne jeszcze parę razy o nich wspomnę, ale nie dzisiaj. Dzisiaj podzielę się swoimi uwagami na temat misy, tej dla bytomian, tej samej, z której według statystyk Pana Koja korzysta ponad 100.000 mieszkańców naszego miasta. Tej samej misy, którą Pan Koj wraz z nieudolnymi współpracownikami ewidentnie spieprzyli, oczywiście w ramach zmian Bytomia.
  Skąd nagle to larum, które niesie się z Ratusza - czyżby Szwed lub Moskal stał u bram miasta? Skąd to oburzenie płynące z klubu radnych PO, mające wyraz w ogłoszeniu w znienawidzonym tygodniku miejskim? Przecież nie z powodu Szweda czy Moskala - jedynym powodem jest nieudolność włodarzy miasta.
Szanowni Państwo z okolic Platformy Obywatelskiej, jeżeli za coś próbujecie się wziąć, to postarajcie się przynajmniej o wiedzę, co do czego służy, wtedy rzeczywiście nam, obywatelom, żyłoby się odrobinę lepiej.
A tak zabraliście się do remontu basenu, zgoda, koniecznego remontu, ale należy tutaj przypomnieć, że tenże słynny już remont został wymuszony na Was przez decyzję PINB-u, od... powiedzmy: od tyłu. W efekcie waszej niekompetencji - a to już kolejna odsłona tego dramatu - zamiast remontować basen, to pogrzebaliście basen. Na szczęście śmierć tego obiektu nie jest stanem nieodwracalnym, ale do reanimacji konieczne jest 10.000.000 zł.
  W tym momencie na scenę wchodzi główny aktor spektaklu pt. zmienię Bytom. Fakt - ma rolę do odegrania, której nie zechciałby zagrać najlepszy aktor, widownia niechętna, klaki brak, a ta, która klaszcze, jest zbyt mała, aby zagłuszyć gwizdy z sali. Jak wybrnąć z tej kwestii, co zagrać? Głupca, Wernyhorę, a może samego siebie? Pan Koj nie sprostał wyzwaniu, nie sprostał odpowiedzialności - zamiast powiedzieć prawdę, jak harcerz, poszedł w zaparte, jak Miro, Zbycho, Rycho i reszta kolesi. A przecież wystarczyło rozmawiać, wystarczyło wyrazić skruchę z powodu popełnionego błędu. Wystarczyło powiedzieć o faktach, jak to spuszczono wodę z misy basenowej, jak doprowadzono w wyniku niefachowych działań do zniszczenia tejże misy, a tym samym doprowadzono do ruiny cały obiekt basenu miejskiego. Powtórzę raz jeszcze za ministrem Sikorskim: prezydent może być niski, ale nigdy nie powinien być mały. Od prezydenta Koja małość bije po oczach.
  Niedawno ktoś zapytał mnie, co bym zmienił w swoim otoczeniu? Bez zastanowienia odpowiedziałem: w kraju premiera, w Bytomiu prezydenta Koja. Padło drugie pytanie: dlaczego chciałbyś zmienić prezydenta? To proste - odpowiedziałem - ponieważ jest największym szkodnikiem w naszym mieście.

poniedziałek, 1 marca 2010

Z życia Bytomia - rzeczywistość według PO

Co wolno Wojewodzie, to nie tobie, smrodzie

  Komisja Rewizyjna Rady Miejskiej usiłowała przeprowadzić planową kontrolę Wydziału Promocji i Informacji Urzędu Miejskiego, którego Naczelnikiem jest Rzecznik Prasowy Urzędu Katarzyna Krzemińska-Kruczek.
  Zgrzyt pojawił się już na początku kontroli, gdy Zespół Kontrolny w składzie: radny Piotr Bula (LiD) – przewodniczący Zespołu, radna Danuta Skalska (PiS) oraz radny Michał Bieda (PO) spotkał się z pracownicą Wydziału, która została wyznaczona do koordynowania kontaktów z kontrolującymi. Okazało się, że jest nim, nie jak bywa to zwykle, szef Wydziału, a pracownica odpowiedzialna jedynie za ewidencjonowanie faktur. Oczywiście tenże pracownik nie mógł odpowiedzieć na pytania członków Zespołu dotyczące np. celowości wydatków. Taką wiedzę posiada bowiem w tym Wydziale jedynie jego szefowa. Zespół zwrócił się więc pisemnie do Naczelnik Katarzyny Krzemińskiej-Kruczek z zaproszeniem na posiedzenie. Naczelnik jednak nie znalazła czasu na spotkanie z radnymi. W związku z tym szef Zespołu, radny Bula, pofatygował się do Sekretarza Miasta Waldemara Świerczka z prośbą o doprowadzenie do spotkania. Uzyskał informację, iż jeśli radni tak bardzo nalegają to w ostateczności Katarzyna Krzemińska-Kruczek może się z nimi spotkać, ale poświęci im jedynie 50 minut ze swego cennego czasu.
  W czasie tych 50 minut radni pytali np. o celowość dofinansowania przez Urząd Miejski w ramach promocji Miasta podróży prywatnych osób nad Bajkał i w Himalaje? W odpowiedzi usłyszeli od Naczelnik Krzemińskiej-Kruczek, iż taka była jej decyzja. Po namyśle, odpowiedź została uzupełniona o dodatkową informację, iż była to także decyzja Prezydenta Bytomia Piotra Koja. Radny Bula zapytał m.in. o celowość zakupu 100 luksusowych piór oraz czy istnieje dokumentacja (np. w postaci służbowych notatek dysponenta piór), komu zostały wręczone? Tego było już za wiele. Usłyszał, iż odpowiedź uzyska na następnym spotkaniu Zespołu Kontrolnego.
  Uporczywe działania Zespołu Kontrolnego uruchomiły siły, których radni się zupełnie nie spodziewali. Do następnego posiedzenia Zespołu już nie doszło. Komisja Rewizyjna rozwiązała swój Zespół Kontrolny przed zakończeniem kontroli. Wnioskując o rozwiązanie, przewodniczący Komisji Rewizyjnej radny Damian Doniec (PO) stwierdził, iż Zespół działał za długo. Fakt, iż kontrola przeciągała się nie z winy radnych kontrolujących, nie miał dla niego znaczenia.
  Jak widać tajemnicze siły działające w bytomskim samorządzie nie dopuściły do kontroli newralgicznego dla Prezydenta Koja frontu walki promocyjno-informacyjnej i wyraźnie dały znać, że co wolno Wojewodzie, to nie tobie, smrodzie. W roli smrodów wystąpili radni miejscy.

żródło www.lid.bytom.pl

piątek, 26 lutego 2010

Matematyka według Platformy

  To już chyba jakaś zaplanowana akcja - najpierw liderzy PO oświadczają, że jest miejsce w ich partii dla Romana Giertycha, a nawet jest on im ideologicznie bliski, teraz natomiast biorą się za byłą działkę LPR, czyli za zmiany w egzaminie maturalnym.
  To, że są szykowane kolejne nowości, jeszcze mogę zrozumieć, świat się zmienia, nowe pokolenie musi sprostać nowym wyzwaniom. Ale żeby robić to wszystko według schematu Wielkiego Romka i jego Wszechpolaków, tego już nie mogę zrozumieć.
  Były minister edukacji zlikwidował konieczność zdawania matematyki na maturze, uznając, dla wielu może i słusznie, że jest ona zbędna dla prawidłowego ideologicznego rozwoju młodych Polaków. Cóż, można mieć i takie podejście do edukacji, ale PO wszak mówi o sobie, że jest partią inteligentną i w związku z tym postanowiła zmienić ten stan rzeczy - matematyka wraca jako jeden z egzaminów maturalnych. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie sposób, jaki zaproponowała PO tegoż wielkiego come backu. Otóż specjaliści z Platformy stwierdzili, że matmy można nauczyć poprzez reklamę, pomyśleli, napisali krótki wniosek i załatwili 20.000.000 (słownie: 20 baniek) na naukę matematyki poprzez spoty reklamowe. Dobre, prawda? Co tam praca nauczycieli, co tam mozolne rozwiązywanie równań, jeden, dwa spoty i matura zdana - rozwiązanie godne ministra Giertycha. Reklama matematyki poprzez telewizję byłaby niezłym pomysłem, pod warunkiem, że za takim rozwiązaniem poszłyby do samorządów środki na realną naukę przedmiotu, przez realnych nauczycieli. Ale w pomyśle PO pod tym względem jest dziura, nikt z inteligentnych decydentów nie pomyślał o takim rozwiązaniu. Czyli wszystko zostało po staremu, czyli byle jak. Co prawda matematyka wraca na maturę, ale o jej zdanie muszą zadbać rodzice maturzystów, wykupując stosowną ilość korepetycji. Rzadko się bowiem zdarza, że władze samorządowe wpadną na to, aby sfinansować dodatkowe zajęcia z tego przedmiotu - Gorzów na tej mapie jest chlubnym wyjątkiem, tam bowiem przeznaczono 80.000 zł na dodatkowe lekcje.
  Jak widać Roman Giertych ma więcej wspólnego z Platformą Obywatelską niż jedynie bliskość ideologiczną.

piątek, 19 lutego 2010

Platforma partią Giertycha?

  Jeszcze parę lat temu tak postawione pytanie zostałoby obśmiane prawie przez wszystkich, najbardziej przez samych zainteresowanych. Wszak zdanie Romana Giertycha o Platformie Obywatelskiej było zawsze jednoznaczne, a opinia PO o Giertychu nie mniej negatywna. Ale jak widać w polityce, przynajmniej tej w wydaniu PO i LPR, mówienie o kręgosłupie politycznym jest rozmową o mitach i legendach. Giertychowi nawet się nie dziwię, zawsze uważałem go za politycznego koniunkturalistę, ale romans PO z Wielkim Romanem, uważam za pokazanie prawdziwej, janusowej twarzy Platformersów. Jakoś przestała już razić kolegów z PO brunatna retoryka ludzi z kręgu Wszechpolaków, co tam retoryka, wszak wszyscy pamiętamy, jakimi gestami zamawiali piwo podopieczni Giertycha w restauracjach, pod jakimi znakami świętowali imieniny znanych osób z niechlubnej historii - wszystkie te fakty stały się nagle bez znaczenia. Więcej, jak się okazało, liderom Platformy Obywatelskiej jest ideologicznie bardzo blisko do LPR, takiego wyznania dokonał Pan Gowin. Nic, tylko pogratulować kompanów politycznych. Nie ceniłem Platformy Obywatelskiej, a jeśli brałem pod uwagę jej polityczne credo, to jest to typowy twór marketingu politycznego, taka partyjka obliczona na zdobycie władzy, co w ostatnich miesiącach widać wyraźnie. Ale nie sądziłem, że w pogoni za władzą można tak się politycznie zeszmacić, nie sądziłem, że można kiedykolwiek podać rękę ludziom, którzy gloryfikują zachowania rodem z innej, brunatnej epoki.
  Francja ma swojego Le Pena, my mamy swojego Giertycha, z tym tylko, że Jean-Marie Le Pen jest francuskim marginesem politycznym, taką cepelią polityczną, u nas liberał Tusk wpuszcza ponownie Giertycha na salony.