Wszyscy, którzy działają w sferze publicznej, wiedzą, że taka działalność zawsze lub prawie zawsze wzbudza emocje. Często są to negatywne emocje, więc tym bardziej osoby, które funkcjonują w sferze polityki, muszą mieć grubszą skórę od przeciętnego Kowalskiego, niczego nie ujmując Kowalskiemu. Obserwując działania Piotra Koja jako prezydenta, czyli - jakby na to nie patrzeć - osoby publicznej, odnoszę wrażenie, że człowiek się pomylił w swoim wyborze. Ktokolwiek by czegoś nie napisał, co nie pokrywa się z oficjalną linią prezydenta, jest postrzegany jako wróg, człowiek od czarnego PR, podżegacz, element obcy klasowo, zwykły chuligan polityczny. Nawet biorąc pod uwagę jedynie komentarz do rankingów, które się ukazały w niezależnej, bądź co bądź, prasie a szeroko omawianych nie tylko na tym blogu, ale również w korespondencji poselskiej, widać pewną zaściankowość polityczną Piotra Koja. Obraża się na tych, którzy mają zdanie odrębne, obraża się na autorów słów prawdy, polemizuje z faktami, dodam, że nagimi faktami, na koniec obraża się na rzeczywistość. A ta nie wygląda różowo, przynajmniej z punktu widzenia rozwoju Bytomia, nie wygląda pięknie, jeśli chodzi o inwestycje bytomskie - ich po prostu brak. Oczywiście są i jasne plamy bytomskiego życia, choćby liczba portali internetowych zaprzęgniętych w służbę prezydentowi plasuje nas w czołówce Europy - tutaj mamy niewątpliwy sukces. Śpieszę donieść służbom prezydenckim, że pozostały jeszcze portale społecznościowe, bo te jakoś umknęły uwadze osób z otoczenia szanownego prezydenta, a warto zagospodarować tę lukę.
Wszystko to przypomina mi syndrom Piotrusia Pana, obrażalskiego chłopczyka żyjącego w świecie magii, tyle tylko, że wszyscy inni żyją w realu.
czwartek, 25 marca 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz